radosna twórczość pięcioletniej siostry - ach, to afro! |
To
już oficjalne: sumienne utrzymanie regularności wpisów na tym blogu jest poza
moim zasięgiem. Nie ma nawet sensu analizowanie dlaczego (choć próbowałem, ale
backspace), korzystniej będzie po prostu przejść do rzeczy, skoro już trafił
się ten rzadki moment w którym przypływ weny mogę połączyć z wolnym czasem i
poświęcić go na naklepanie kilkuset słów w Wordzie.
Będzie
dużo prywaty.
Zdarzyło
mi się pisać już wpisy-hołdy, oto i kolejny. Zbierałem się do niego już długo,
bynajmniej nie dlatego, że nie wiedziałem, co w nim ująć, a raczej dlatego, że
żeby to wszystko wyrazić, potrzebowałem potężnej dawki Mowy Kwiecistej i wydaje
mi się, że dawka spłynęła (w tym momencie pisania słońce na chwilę zaświeciło
mi prosto w twarz, ach, symboliko).
Jest
wrzesień 2015, a moje sposoby spędzania wolnego czasu w dużej mierze nie różnią
się aż tak od tego, co było rok temu: ot, chodzę do pracy, choć innej, oglądam
filmy, oglądam seriale, trochę gram, trochę rysuję, trochę piszę, trochę
przesadzam z długością tego zdania. Wszystko to różni się jednak od siebie
jedną, ale bardzo istotną rzeczą, można powiedzieć, że kluczową. Nie oglądam filmów
i seriali sam. Nie gram sam. Gdy rysuję i piszę, to ktoś na bieżąco ocenia moje
postępy, motywując mnie do dalszego działania. Wychodzenie do pracy jest
podwójnie trudne, bo poprzedza je pożegnanie, które, choć doświadczane
codziennie, nigdy nie robi się łatwiejsze. Powroty z pracy jeszcze bardziej
uskrzydlają, bo po powrocie widzę tę twarz i ten uśmiech, sprawiające, że
ewentualne zmęczenie i stres wyparowują w mgnieniu oka.
Od
długiego czasu (zawsze?) marzył mi się związek, który można by żywcem wyjąć z
ciepłych, pociesznych filmów, gdzie na sceny nakreślające relację między
kobietą i mężczyzną reaguje się jedynie szerokim uśmiechem i cichym „awww”,
oraz myślą, że jej, chciałbym tak. Związek, który ma wszelkie predyspozycje ku
temu, by przetrwać długie lata, do czasu, aż włosy będą siwe, twarze i dłonie
pomarszczone, staż bardzo długi, a kapcie ciepłe. Myślałem o tym oglądając te
filmy i seriale, obserwując moich pociesznych starszych sąsiadów, wspominając
kilkudziesięcioletnie małżeństwo pradziadków i zastanawiałem się jak długo będę
musiał szukać i czekać, zanim i mnie spotka taki fajny scenariusz. Okazało się,
że wcale nie musiałem szukać tak daleko.
And
where was I before the day
That
I first saw your lovely face?
Chodziłem
z nią po korytarzach jednego liceum, choć wtedy nie miałem pojęcia o jej
istnieniu. Potem nasze drogi się rozjechały i splotły znowu dwa lata temu, ale
była to ledwie zapowiedź tego, co miało nadejść, bo rzecz właściwa rozpocząć
się miała rok od oficjalnego poznania. Przez ten rok chyba w jakiś sposób
nauczyłem się w końcu, jak rozpoznać Tę Osobę, bo przy kolejnym spotkaniu
wiedziałem od samego początku, a moja pewność nie zmalała do dzisiaj nawet o
najmniejszy wycinek obojętnie jakiej skali, przeciwnie, umocniła się do stopnia
silnego jak superbohaterowie z filmów, które tak lubimy wspólnie z nią oglądać.
Na
początku byłem wręcz zamroczony tym, jak dobrą chemię mamy, jak podobne
poczucie humoru, jak myślimy o tym samym i jak nie potrafimy przestać ze sobą
rozmawiać, czy to na żywo, czy w sieci. Tym, że każde spotkanie dawało mi
takiego kopa energii, że wszystko wydawało mi się przyjemniejsze i łatwiejsze
do zrealizowania. Tym, że tak bardzo chciało mi się chcieć i że wiedziałem, że
nie mogę niczego w tej relacji zepsuć, bo jest kluczem do tego, bym poczuł
spełnienie na polu uczuciowym i całkowite szczęście. Była zima, a my
spotykaliśmy się na dworze, ale nawet w zeszłe lato nie było tak ciepło, jak
podczas tych spotkań. Rozmawialiśmy codziennie, ale tematy były niewyczerpane,
więc telefon rzadko kiedy opuszczał dłoń, a podczas rozmów online potrafiła nas
zastać naprawdę późna pora. A to wszystko było tak naturalne, tak zwyczajnie
fajne, że aż trudno było uwierzyć, że znamy się tak krótko.
Now
I see it everyday
Jest
wrzesień 2015 roku, a nic z tego, co wymieniłem wyżej, nie uległo zmianie.
Dzięki niej stale czuję naładowane energią życiową baterie; to ona sprawia, że
wiele chwil jest tak pięknych; to przy niej mam to irracjonalne, niespotykane
wcześniej uczucie pewności, że tu nic nie może się zepsuć, że to właśnie przy
niej zastanie mnie starość, i że to właśnie z nią będę z rozrzewnieniem
wspominać wszystko to, co już razem doświadczyliśmy i wszystko to, czego
jeszcze doświadczymy. Tak jakbym zajrzał kiedyś w przyszłość i szybko
zapomniał, co widziałem, ale zostałoby we mnie zakorzenione, z kim tę
przyszłość spędzę, przez co nawet tak szybkie postawienie poważnego kroku jakim
było zamieszkanie razem wydawało się zupełnie naturalne ( i, jak się okazało, w
tym szaleństwie jest metoda).
Tęcza
wylewająca się z tego wpisu pewnie sprawia, że niektórzy się wzdrygają, ale nie
da się tego ująć inaczej, no nie da się, po prostu. Wiadomo, że i na tęczy
pojawiają się czasem deszczowe chmurki, wszak nie da się chyba uniknąć małych
kłótni mieszkając razem, ale te chmury szybko przechodzą, bo to, jak mamy
identyczne podejście do ważnych spraw sprawia, że niemożliwe jest długo
pozostać w konflikcie. Mnóstwo rozmów, na tematy poważne i nie, sprawiło, że
poza byciem parą jesteśmy też najlepszymi przyjaciółmi, a to właśnie ona mnie
nauczyła, jak ważne w związku jest to, by również się przyjaźnić i nie tylko
kochać, ale i lubić.
Tak
to wygląda. Uwielbiam z nią przebywać, grać, oglądać filmy, chodzić na spacery,
spotykać się ze znajomymi i milion innych rzeczy, których już nie będę
wymieniać, bo chyba nawet w Wordzie skończyłoby się miejsce. Uwielbiam ją
uszczęśliwiać, a ona robi to samo dla mnie. Uwielbiam robić jej niespodzianki,
cieszyć się fantastycznym ciepłem, którym emanuje, głaskać ją gdy śpi, zanim
wyjdę do pracy. Uwielbiam nasze małe tradycje, które sumiennie praktykujemy.
Uwielbiam nasze geekowe rozmowy o komiksach. I bez problemu widzę nas w tych
wszystkich romantycznych filmach i serialach, szczególnie wtedy, gdy tańczymy
na ulicy, dostajemy spontaniczne brawa wykonując w pubie choreografię do Hungry
Eyes, gdy pełna sala ludzi obserwuje, jak śpiewam jej na karaoke piosenki, gdy
jest obok. Czuję się pewnie jak wszyscy ci, którzy mieli natchnienie napisać najpiękniejsze miłosne piosenki, książki i wiersze. I jest to wspaniałe
uczucie, a daje mi je ona. Mój promyczek, moja gwiazdka, moja miłość. Moja
Marta.
And
I know that I am
I
am, I am the luckiest