Pewnie nie wszyscy ludzie - w miarę dorośli ludzie, no dobra -
wiedzą, jak brzmi, powiedzmy, Rok 1812
Czajkowskiego, za to wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, jaki dźwięk wydaje
czat na Facebooku gdy dostajemy wiadomość, rozróżniają dźwięk pojawiający się
kiedy ktoś doda nowy komentarz pod statusem, przy okazji którego byliśmy
aktywni, i wiedzą, jakie to ciekawe
przekonać się, kto akurat polubił nasz post albo zdjęcie.
Zerkam na to długie zdanie, które
właśnie napisałem, i zapewniam: nie jestem hipokrytą, wiadomo, ja też wiem to
wszystko i też zawsze z wywalonym jęzorem rzucam się do powiadomień by
zobaczyć, kto dał lajka (wmawiam sobie, że to normalne, bo to jest normalne, no
nie? Nie? NIE?). Usprawiedliwię się jednak tym, że Facebooka traktuję głównie
jako sposób komunikacji ze znajomymi, bo kto teraz używa komunikatorów, a także
jako sposób do dzielenia się własną twórczością i rzeczami, którymi się
interesuję i które lubię. Tym sposobem na przykład ktokolwiek ma świadomość
istnienia tego bloga. Natomiast dysputy w komentarzach ciągnące się przez cały
wieczór, jeszcze za czasów studiów, będę miło wspominać przez długie lata.
Bardzo szkodliwe dla próby nauki na kolokwium, za to pomocne w umacnianiu
kontaktów w grupie (no cóż, przez fejsika też się da…).
Nie będę tu oszukiwał, nie zawsze
Facebook służył mi jako forma komunikacji, kiedyś było to po prostu narzędzie do
GRANIA W FARMVILLE, co z perspektywy czasu wydaje mi się strasznie idiotyczne, wiecie,
myślenie, czy aby przypadkiem nie zwiędną mi truskawki, których nawet nie zjem.
Ale willę można było postawić i miało się poczucie spełnienia. I krówki były.
Moim pierwszym statusem była prośba o wysłanie mi krowy. Smutne to trochę. Mogę
jedynie zapewnić, że potem już w nic więcej nie grałem, choć zaproszeń do tej
pory dostaję mnóstwo, i wciąż liczę, że kiedyś władze Facebooka wprowadzą coś
takiego jak szybka odpowiedź do nadawcy o treści „NIE, KURWA, NIE CHCĘ GRAĆ W
TWOJE CANDY CRUSH”. Nie rozwinęłoby to na pewno przyjaźni, ale za to jaki spokój.
Były też quizy, i też je rozwiązywałem, bo to było takie ważne by dowiedzieć
się, prezydentem jakiego kraju mógłbyś zostać… eee, nie.
Pamparampam. Przejdźmy dalej.
Co mi się jeszcze podoba na
Facebooku, to fakt, że można dość szybko być na bieżąco z nowinkami na temat
ulubionych zespołów, aktorów, aktorek, reżyserów, słowem – wszystkich, którzy
mają aktywne profile. Bardzo wygodne. Nie wspominając o takich perłach, jak strony
typu Bareizmy wiecznie żywe czy Nagłówki nie do ogarnięcia. Zrobię im
reklamę, bo warto, choć to i tak bardzo popularne strony. POLECAM, Łukasz B. Co
mi się natomiast nie podoba (musiał przyjść ten moment, wpis bez mojego
narzekania nie jest wpisem), to dużo innych stron namiętnie zakładanych przez
ludzi. Pomijam już nawet te tworzone przez gimnazjalistów, z trzema błędami
ortograficznymi w każdym z czterech wyrazów w nazwie (tak uśredniając) i
emotikoną na końcu. Przede wszystkim zawsze raziły mnie te profile typu Spotted
czy Hejted. Jeśli jakimś sposobem ktoś nie wie, co to, to oświadczam, że
Spotted to taka jaskinia ludzi, którym ktoś się spodobał i do kogo bali się
zagadać, więc piszą anonimowe posty w nadziei, że ten ktoś zagada do nich.
Kiedyś nawet widziałem jak koleś sięgający mi do pach z szarmanckim uśmieszkiem
powiedział do przechodzących obok dziewczyn „Widzimy się na Spotted”. A to
podrywacz, no, no. Hejted natomiast jest miejscem, gdzie się mówi co lub kogo
się znienawidziło (angielskie hate – nienawidzić,
uczcie się, uczcie)!
Przeglądam czasem z nudów, co
ludzie tam piszą, i w sumie typowe wypowiedzi wyglądają mniej więcej w taki
sposób: Widziałem cię w tramwaju,
drapałaś się po nosie, kichnęłaś i posmarkałaś się po cycki, jesteś słodka,
polub ten wpis. Albo: Widziałam cię
na przejściu dla pieszych… gdy zapaliło się zielone, puściłeś bąka, fajne
miałeś rurki, ale bąk trochę jebał. Lub też: Pozdrawiam przystojnych jedenastolatków przechadzających się powoli
przed maską mojego samochodu wczoraj o 7:47, mieliście ładne czapki, odezwijcie
się, Roman, lat 40. To ze Spotted. HEJTUJĘ
kelnera który nie pocałował mnie w rękę przy podawaniu mi pizzy, niewychowana
kurwa! HEJTUJĘ kanara, który śmiał sprawdzić, czy mam bilet, pierdolony
złodziej! HEJTUJĘ HEJTED BO WSZYSCY TU HEJTUJĄ. No, a to z Hejted. Bardzo
przydatne, nie powiem, chyba zacznę tam publikować bloga w częściach.
Mógłbym jeszcze pisać o
zdjęciach, które wrzucają ludzie, a które nigdy nie powinny ujrzeć światła
dziennego, albo o merytoryczności niektórych postów. Ale czym to wszystko jest
przy ostatniej modzie na PIWNE WYZWANIA! Poważnie, nie potrafię wyrazić, jak
idiotyczna jest ta inicjatywa. Wypij piwo, albo krata. Czekam jeszcze na
pomysł, żeby wypić przed kamerą pół litra duszkiem, bo inaczej do końca życia
wódka na twój koszt. Potem spirytus, potem denaturat, i tym sposobem umrą
wszyscy użytkownicy Facebooka, a kraty nikt nie dostanie. Kolejne smutne
zakończenie.
Jakie to ironiczne, że wywód o Facebooku wrzucę za chwilę na Facebooka. Tyle dobrego, że nie na Hejted. Przynajmniej na truskawki już nie czekam.
Te wirtualne, bo prawdziwe
to bym sobie chętnie zjadł.