czwartek, 11 czerwca 2015

o wybudzaniu ze śpiączki pacjenta imieniem Blog





Mam wyrzuty sumienia. Naprawdę. Od jakiegoś czasu zaglądam tu i z przerażeniem wpatruję się w datę ostatniego wpisu. Minęło ponad pół roku. Tak jakbym tekstem o święcie zmarłych zabił własnego bloga. Oczywiście to nieprawda – blog żyje, tylko zapadł sobie w śpiączkę. Już kilka osób pytało mnie, kiedy go z niej wybudzę, co było oczywiście bardzo miłe i budujące, ale jednocześnie wzmagało poczucie zaniedbania, zatem najwyższy czas, by zacząć proces wybudzania.

Krok pierwszy. Cicho wchodzę do szpitalnej sali i staję przy łóżku pacjenta. Spoglądam nań i wzdycham. Wcale nie taki stary. Mógłby być lepiej zadbany, co prawda, ale zdecydowanie nie zasłużył na los, jaki go spotkał. Ech, naprawdę przydałoby się go wybudzić. Bez wątpienia ma potencjał na to, by jeszcze trochę pożyć w pełni przytomności, bez ryzyka że znowu zanurzy się w ramionach Morfeusza i nie wstanie przez cholera wie ile. Trochę bym w nim zmienił, pewne rzeczy ująłbym inaczej, ale jednak na tyle lubię tego pacjenta, że śmiałym ruchem zaczynam nim potrząsać w celu wybudzenia.

Krok drugi. Szturcham pacjenta obserwując jego wciąż zamknięte oczy i zastanawiając się co będzie, jak pacjent się obudzi. On sobie wstanie z tego łóżka, a na mnie spadnie (ponownie) ważne zadanie opieki nad nim. Nie żebym narzekał, w końcu podejmuję się tego dobrowolnie. Kwestią kluczową jest, czy starczy mi czasu, weny i tematów które mógłbym z pacjentem poruszyć, żeby podtrzymać kontakt najdłużej jak się da. Wierzę, że tak. Zatem potrząsam dalej.

Krok trzeci. Pacjent zaczyna się przebudzać. Co zrobię ja? Zapewne podzielę się tym faktem na facebooku i dam do zrozumienia, że następuje wyczekiwane przez niektóre ocknięcie się; że proces budzenia, który właśnie przeprowadzam, jest pierwszy krokiem do tego, by pacjent znowu stał się pośrednikiem łączącym świat ze mną, dzielącym się swoimi przemyśleniami.. Na tematy wszelakie. Jak zwykle. Przemyśleniami, które być może wydają się czasami nieprzemyślanymi wymiotami werbalnymi i tym wszystkim, co mi z głowy spłynie na palce stukające po klawiaturze, bez żadnej segregacji. Pytanie moje brzmi - co z tego, skoro tak lubię się tym wszystkim dzielić i sprawia mi to taką frajdę? Co z tego, skoro najwyraźniej odzyskuję wenę, wszak poczułem potrzebę by wybudzić pacjenta i podzielić się tym wszystkim, czego nie napisałem przez ostatnie pół roku? Zapewnić mogę, że jest trochę do nadrobienia.

Krok czwarty. Właściwie to nie do końca krok, albowiem pacjent leży już z otwartymi oczami i patrzy na mnie wzrokiem mówiącym „czemuś mnie opuścił”, na tej samej zasadzie na której ja pytam szanowną koleżankę Wenę „czemuś mnie opuściła”.  Łapię go więc za rękę i podciągam na łóżku, już planując, co pacjent pomoże mi opowiedzieć w najbliższym czasie, a wygląda na to, że będzie to trochę ciekawych rzeczy, zarówno z czasów, kiedy pacjent był w śpiączce, jak i z tych, które mają dopiero nadejść.

Wracamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz