Mam
wyrzuty sumienia. Naprawdę. Od jakiegoś czasu zaglądam tu i z przerażeniem
wpatruję się w datę ostatniego wpisu. Minęło ponad pół roku. Tak jakbym tekstem
o święcie zmarłych zabił własnego bloga. Oczywiście to nieprawda – blog żyje,
tylko zapadł sobie w śpiączkę. Już kilka osób pytało mnie, kiedy go z niej
wybudzę, co było oczywiście bardzo miłe i budujące, ale jednocześnie wzmagało
poczucie zaniedbania, zatem najwyższy czas, by zacząć proces wybudzania.
Krok
pierwszy. Cicho wchodzę do szpitalnej sali i staję przy łóżku pacjenta.
Spoglądam nań i wzdycham. Wcale nie taki stary. Mógłby być lepiej zadbany, co
prawda, ale zdecydowanie nie zasłużył na los, jaki go spotkał. Ech, naprawdę
przydałoby się go wybudzić. Bez wątpienia ma potencjał na to, by jeszcze trochę
pożyć w pełni przytomności, bez ryzyka że znowu zanurzy się w ramionach
Morfeusza i nie wstanie przez cholera wie ile. Trochę bym w nim zmienił, pewne
rzeczy ująłbym inaczej, ale jednak na tyle lubię tego pacjenta, że śmiałym
ruchem zaczynam nim potrząsać w celu wybudzenia.
Krok
drugi. Szturcham pacjenta obserwując jego wciąż zamknięte oczy i zastanawiając
się co będzie, jak pacjent się obudzi. On sobie wstanie z tego łóżka, a na mnie
spadnie (ponownie) ważne zadanie opieki nad nim. Nie żebym narzekał, w końcu
podejmuję się tego dobrowolnie. Kwestią kluczową jest, czy starczy mi czasu,
weny i tematów które mógłbym z pacjentem poruszyć, żeby podtrzymać kontakt
najdłużej jak się da. Wierzę, że tak. Zatem potrząsam dalej.
Krok
trzeci. Pacjent zaczyna się przebudzać. Co zrobię ja? Zapewne podzielę się tym
faktem na facebooku i dam do zrozumienia, że następuje wyczekiwane przez
niektóre ocknięcie się; że proces budzenia, który właśnie przeprowadzam, jest
pierwszy krokiem do tego, by pacjent znowu stał się pośrednikiem łączącym świat
ze mną, dzielącym się swoimi przemyśleniami.. Na tematy wszelakie. Jak zwykle.
Przemyśleniami, które być może wydają się czasami nieprzemyślanymi wymiotami werbalnymi i tym wszystkim, co mi z
głowy spłynie na palce stukające po klawiaturze, bez żadnej segregacji. Pytanie
moje brzmi - co z tego, skoro tak lubię się tym wszystkim dzielić i sprawia mi
to taką frajdę? Co z tego, skoro najwyraźniej odzyskuję wenę, wszak poczułem
potrzebę by wybudzić pacjenta i podzielić się tym wszystkim, czego nie
napisałem przez ostatnie pół roku? Zapewnić mogę, że jest trochę do
nadrobienia.
Krok
czwarty. Właściwie to nie do końca krok, albowiem pacjent leży już z otwartymi
oczami i patrzy na mnie wzrokiem mówiącym „czemuś mnie opuścił”, na tej samej
zasadzie na której ja pytam szanowną koleżankę Wenę „czemuś mnie opuściła”. Łapię go więc za rękę i podciągam na łóżku,
już planując, co pacjent pomoże mi opowiedzieć w najbliższym czasie, a wygląda
na to, że będzie to trochę ciekawych rzeczy, zarówno z czasów, kiedy pacjent
był w śpiączce, jak i z tych, które mają dopiero nadejść.
Wracamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz