Dosłownie i w przenośni. Za rok
stuknie dwadzieścia lat, od kiedy pierwszy raz zasiadłem na sali kinowej. Grali
wtedy Pocahontas Disneya. Seans odbył
się w kinie Światowid, w którym nie byłem co prawda już wiele lat, ale wciąż
pamiętam je bardzo dobrze, i to właśnie w tym stanie, tym, sprzed dwóch dekad. Przed
filmem zawsze grała muzyka, ściany od góry do dołu wyłożone były boazerią,
lampy miały kształt półokręgów, a gdy gasły, po obu stronach sali widać było
jedynie zielony napis EXIT nad drzwiami wejściowymi i wyjściowymi. Ekran był za
kurtyną, która odsłaniała się w momencie rozpoczęcia filmu. Po seansie od razu
wychodziło się na dwór i mijało ścianę z rewelacyjnym graffiti, teraz,
niestety, już zamalowanym. Wszystko to tworzyło KLIMAT, zupełnie inny niż w ten
multipleksach, rzekłbym – lepszy.
Samego seansu Pocahontas nie pamiętam, bo z tamtego
dnia bardziej utkwiło mi w pamięci wywrócenie się na lodzie przed wejściem do
kina, ale do Światowida wracałem często. Miałem szczęście wychowywać się w czasach,
gdzie DOBRYCH filmów skierowanych dla dzieci było mnóstwo, głównie dzięki
złotej erze Disneya i pierwszym dokonaniom Pixara. Tym sposobem w kinie
zaliczyłem między innymi obie części Toy
Story - na drugiej siedziałem w pierwszym rzędzie i czułem się jakbym
oglądał mecz tenisa, non stop kręcąc głową w obie strony - Dawno temu w trawie, Herkulesa, Mulan, Goofy’ego na wakacjach, a z
filmów aktorskich rzeczy takie jak Flubber,
którego od lat dziewięćdziesiątych nie oglądałem ponownie, i chyba dobrze się stało.
W każdym razie wtedy mi się podobał. Pierwszą poważną produkcją, którą
oglądałem w kinie, tj. taką bez dubbingu, tylko z napisami, był chyba Hulk z 2003 roku, na którego spóźniłem
się 10 minut, bo źle podano mi godzinę rozpoczęcia seansu, a kto wtedy myślał,
by takie rzeczy sprawdzać w Internecie. Dzięki temu przegapiłem całe zawiązanie
akcji i nie do końca kumałem później, o co chodzi, ale że miałem w tamtym czasie etap oglądania animowanych
seriali z uniwersum Marvela, to i tak byłem zachwycony. Sentyment i sympatia do
tego filmu pozostała mi do dzisiaj i tym sposobem jestem jedną z jakichś
dziesięciu osób na świecie, które go szczerze lubią. Ostatni raz byłem w
Światowidzie w 2005 roku. Fajnie byłoby przejść się tam ponownie.
Oho, chyba mam plan na
przyszłość.
Było też drugie kino, które już w
ogóle nie istnieje, ku boleści sentymentalnej strony wielu mieszkańców Elbląga.
Nazywało się Syrena i byłem tam tylko dwa razy, nie mogę więc powiedzieć, żebym
ze szczegółami pamiętał wnętrze, aczkolwiek wiem, że to było kolejne z tych
klimatycznych, „prawdziwszych” kin, a w holu stała tekturowa Maska (ten z
zieloną twarzą, wiecie). Kino to zburzono parę lat temu w celu wybudowania tam
nowoczesnego budynku. Budynek ów nie został postawiony do dzisiaj. Szkoda.
Oczywiście moja przygoda z kinem
jako kinematografią nie ograniczała się jedynie do wizyt w kinie jako miejscu,
nawet za dzieciaka. Ostatecznie, odtwarzacz wideo pracował w domu na wysokich
obrotach. Na Króla Lwa nie dotarłem
do kina, czego żałuję, na szczęście w domu pojawiła się piracka kaseta z kopią,
której daleko było do czegoś, co można było nazwać nawet nie wysoką, ale dobrą
jakością. TO NIC. Młóciłem to nagranie tyle razy, że taśma zdarła się pewnie
jeszcze bardziej, a dźwięk zaciągał gorzej, niż na początku. Powtarzam: TO NIC.
Śmierć Mufasy przeżywałem nadal tak samo, Krąg
życia wyśpiewywany na początku filmu niezmiennie wywołał na moich rękach
gęsią skórkę, a muzyka Hansa Zimmera była pierwszym krokiem do mojego
zakochania się w muzyce filmowej w ogóle. Tak przeżywałem ten film, i to chyba
świadczy o jego sile, bo chociaż dzisiaj oglądam dużo produkcji, już w najlepszej dostępnej jakości (którą
zresztą wielbię i dumnie nazywam się HD Dziwką), to sama jakość obrazu nie
wystarczy przecież, żeby dzieło w pełni docenić. Tym bardziej szanuję filmy,
którym udało się mnie zachwycić w podobnym stopniu, jak to zrobił Król Lew w momencie, gdy miałem te
cztery czy pięć lat.
Kochane VHSy. Co obejrzałem w
kinie, musiało stanąć na półce (przepraszam, portfelu mamy). Tym sposobem do
dziś w szafie na przedpokoju mam całą wystawę kaset z ulubionymi bajkami z
dzieciństwa, i nie tylko. Czy to wyrzucę? Nie. Dlaczego? Znowu: SENTYMENT. Sentyment zawsze jest dobrą wymówką, przy
niechęci wyrzucenia czegoś na śmieci, albo oddania dalej. Przynajmniej moją.
Dziś oglądam dużo filmów – tak
nowości, jak i klasyków, których wciąż mam do odrobienia całkiem sporo – ale do
kina chodzę już rzadziej. Odstraszają mnie ceny biletów, które wciąż wydają mi
się wyższe i wyższe; niedługo dojdzie do sytuacji, że typowa polska rodzina
stanie przed dylematem „albo idziemy do kina, albo jemy w kolejnym tygodniu”.
Odstraszają mnie reklamy, które czasem trwają tyle, ile 1/3 filmu. Ale przede
wszystkim odstraszają mnie ludzie, którzy nie chodzą do kina na film, ale
chodzą do kina i kropka. Kino, miejsce spotkań towarzyskich i pogaduch, dobre
jak każde inne? NIE. Przekleństwo tych czasów – kiedyś nie było opcji, że z co
drugiego rzędu świecić będzie do mnie (zawsze siadam na górze) logo facebooka z
czyjegoś telefonu, albo że ludzie będą dookoła smrodzić tym, czym pewnie można
byłoby się najeść (taniej) w restauracji. Do końca życia będę pamiętać
rozbrajający tekst gościa, który, obserwując ludzi wnoszących na salę MNÓSTWO
ŻARCIA, skwitował sytuację słowami „Kurwa, ja kiedyś przyniosę bigos w słoiku i
spytam, czy mogę odgrzać”. Mam nadzieję, że zrealizował zamiar.
Z jednej strony Kina nie znam -
od tej drugiej, mianowicie. Czyż nie każdy chciał w pewnym momencie zagrać w
filmie, stanąć przed kamerą, zdobyć sławę, wykazać się umiejętnościami,
udzielać wywiadów, i wiele więcej? Nieraz wyobrażałem sobie (chyba za dużo
sobie wyobrażam) siebie samego; albo przed, albo za kamerą, albo nawet jako
scenarzystę, w każdym razie TAM, na planie, otoczony całym tym zgiełkiem, tą
atmosferą, która, mam nadzieję, byłaby dokładnie taka, jak widzę ją w myślach.
Choć mam wrażenie, że rzeczywistość mogłaby się okazać trochę bardziej
rozczarowująca, niż mi się wydaje, to co mi tam, może kiedyś sprawdzę,
tymczasem będę szukać najlepszego, co kino ma – dla widza – do zaoferowania.
Tylko wróć, Światowidzie z lat
90.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz