czwartek, 20 lutego 2014

o Facebooku


Pewnie nie wszyscy  ludzie - w miarę dorośli ludzie, no dobra - wiedzą, jak brzmi, powiedzmy, Rok 1812 Czajkowskiego, za to wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, jaki dźwięk wydaje czat na Facebooku gdy dostajemy wiadomość, rozróżniają dźwięk pojawiający się kiedy ktoś doda nowy komentarz pod statusem, przy okazji którego byliśmy aktywni,  i wiedzą, jakie to ciekawe przekonać się, kto akurat polubił nasz post albo zdjęcie.

Zerkam na to długie zdanie, które właśnie napisałem, i zapewniam: nie jestem hipokrytą, wiadomo, ja też wiem to wszystko i też zawsze z wywalonym jęzorem rzucam się do powiadomień by zobaczyć, kto dał lajka (wmawiam sobie, że to normalne, bo to jest normalne, no nie? Nie? NIE?). Usprawiedliwię się jednak tym, że Facebooka traktuję głównie jako sposób komunikacji ze znajomymi, bo kto teraz używa komunikatorów, a także jako sposób do dzielenia się własną twórczością i rzeczami, którymi się interesuję i które lubię. Tym sposobem na przykład ktokolwiek ma świadomość istnienia tego bloga. Natomiast dysputy w komentarzach ciągnące się przez cały wieczór, jeszcze za czasów studiów, będę miło wspominać przez długie lata. Bardzo szkodliwe dla próby nauki na kolokwium, za to pomocne w umacnianiu kontaktów w grupie (no cóż, przez fejsika też się da…).

Nie będę tu oszukiwał, nie zawsze Facebook służył mi jako forma komunikacji, kiedyś było to po prostu narzędzie do GRANIA W FARMVILLE, co z perspektywy czasu wydaje mi się strasznie idiotyczne, wiecie, myślenie, czy aby przypadkiem nie zwiędną mi truskawki, których nawet nie zjem. Ale willę można było postawić i miało się poczucie spełnienia. I krówki były. Moim pierwszym statusem była prośba o wysłanie mi krowy. Smutne to trochę. Mogę jedynie zapewnić, że potem już w nic więcej nie grałem, choć zaproszeń do tej pory dostaję mnóstwo, i wciąż liczę, że kiedyś władze Facebooka wprowadzą coś takiego jak szybka odpowiedź do nadawcy o treści „NIE, KURWA, NIE CHCĘ GRAĆ W TWOJE CANDY CRUSH”. Nie rozwinęłoby to na pewno przyjaźni, ale za to jaki spokój. Były też quizy, i też je rozwiązywałem, bo to było takie ważne by dowiedzieć się, prezydentem jakiego kraju mógłbyś zostać… eee, nie.

Pamparampam. Przejdźmy dalej.

Co mi się jeszcze podoba na Facebooku, to fakt, że można dość szybko być na bieżąco z nowinkami na temat ulubionych zespołów, aktorów, aktorek, reżyserów, słowem – wszystkich, którzy mają aktywne profile. Bardzo wygodne. Nie wspominając o takich perłach, jak strony typu Bareizmy wiecznie żywe czy Nagłówki nie do ogarnięcia. Zrobię im reklamę, bo warto, choć to i tak bardzo popularne strony. POLECAM, Łukasz B. Co mi się natomiast nie podoba (musiał przyjść ten moment, wpis bez mojego narzekania nie jest wpisem), to dużo innych stron namiętnie zakładanych przez ludzi. Pomijam już nawet te tworzone przez gimnazjalistów, z trzema błędami ortograficznymi w każdym z czterech wyrazów w nazwie (tak uśredniając) i emotikoną na końcu. Przede wszystkim zawsze raziły mnie te profile typu Spotted czy Hejted. Jeśli jakimś sposobem ktoś nie wie, co to, to oświadczam, że Spotted to taka jaskinia ludzi, którym ktoś się spodobał i do kogo bali się zagadać, więc piszą anonimowe posty w nadziei, że ten ktoś zagada do nich. Kiedyś nawet widziałem jak koleś sięgający mi do pach z szarmanckim uśmieszkiem powiedział do przechodzących obok dziewczyn „Widzimy się na Spotted”. A to podrywacz, no, no. Hejted natomiast jest miejscem, gdzie się mówi co lub kogo się znienawidziło (angielskie hate – nienawidzić, uczcie się, uczcie)!

Przeglądam czasem z nudów, co ludzie tam piszą, i w sumie typowe wypowiedzi wyglądają mniej więcej w taki sposób: Widziałem cię w tramwaju, drapałaś się po nosie, kichnęłaś i posmarkałaś się po cycki, jesteś słodka, polub ten wpis. Albo: Widziałam cię na przejściu dla pieszych… gdy zapaliło się zielone, puściłeś bąka, fajne miałeś rurki, ale bąk trochę jebał. Lub też: Pozdrawiam przystojnych jedenastolatków przechadzających się powoli przed maską mojego samochodu wczoraj o 7:47, mieliście ładne czapki, odezwijcie się, Roman, lat 40. To ze Spotted. HEJTUJĘ kelnera który nie pocałował mnie w rękę przy podawaniu mi pizzy, niewychowana kurwa! HEJTUJĘ kanara, który śmiał sprawdzić, czy mam bilet, pierdolony złodziej! HEJTUJĘ HEJTED BO WSZYSCY TU HEJTUJĄ. No, a to z Hejted. Bardzo przydatne, nie powiem, chyba zacznę tam publikować bloga w częściach.

Mógłbym jeszcze pisać o zdjęciach, które wrzucają ludzie, a które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, albo o merytoryczności niektórych postów. Ale czym to wszystko jest przy ostatniej modzie na PIWNE WYZWANIA! Poważnie, nie potrafię wyrazić, jak idiotyczna jest ta inicjatywa. Wypij piwo, albo krata. Czekam jeszcze na pomysł, żeby wypić przed kamerą pół litra duszkiem, bo inaczej do końca życia wódka na twój koszt. Potem spirytus, potem denaturat, i tym sposobem umrą wszyscy użytkownicy Facebooka, a kraty nikt nie dostanie. Kolejne smutne zakończenie.

Jakie to ironiczne, że wywód o Facebooku wrzucę za chwilę na Facebooka. Tyle dobrego, że nie na Hejted. Przynajmniej na truskawki już nie czekam.

Te wirtualne, bo prawdziwe to bym sobie chętnie zjadł. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz