Maj 2008, maj 2009, sierpień
2009. Trzy razy, jak byłem w Egipcie, każdy z nich inny, ale spojrzenie na ten
kraj zupełnie takie same. Nie planuję w przyszłości pisać przewodników,
niemniej własną opinię – taką, której zresztą w katalogach się nie znajdzie –
jak najbardziej wydać mogę. W końcu to mój blog, ha. Żeby było przejrzyściej,
całość podzielę na kilka „rozdziałów”.
pogoda
Wiadomo. Pogoda jest taka, że
sprzyja wszystkim pragnącym wyjechać na wakacje w celu smażenia dupska na
leżaku. Prawdę mówiąc nie wiem, co to za frajda smażyć dupsko parę godzin pod
rząd, chociaż chyba większa, niż pójście do solarium i pozwolenie na zamknięcie
się w trumnie ze światłami, żeby potem wyjść na ulicę trochę bardziej brązowym.
Na plaży przynajmniej można posłuchać szumu fal. Oczywiście temperatury są
nieco mniej odpowiednie, gdy już trzeba pochodzić po ulicy (wbrew pozorom
kiedyś należy przestać smażyć dupsko). Do listy rzeczy, których nie lubię,
dorzucić możecie rozpływanie się pod wpływem ciepła. Bardzo ciekawie chodzi się
po jezdni, gdy pod nogami topi ci się asfalt. Szczytem było zwiedzanie piramidy
schodkowej w Sakkarze, gdzie temperatura odczuwalna wynosiła mniej więcej
trzysta stopni, a mama, żeby mnie ochłodzić, wlała mi za koszulkę butelkę wody,
która miała być zimna, ale nie, była kurewsko gorąca i doprowadziła do tego, że
prawie postradałem zmysły. Och, kochane ciepełko. Co było przerażające, to
fakt, że w tej samej Sakkarze, w tym samym miejscu, w którym niemal
wrzeszczałem z powodu spływających po moim ciele potu i gorącej wody, tubylcy w
pełnym biegu ganiali za piłką, ubrani w czarne swetry i jeansy. Ochujałem.
miejscowi
O Arabach myśli się, że ich
główne hobby to wysadzanie siebie samych, wysadzanie ludzi dookoła, porywanie
kobiet, robienie zamieszek, islamizacja Europy i sprzedawanie byle gówna za
duże ceny (wpis nie ma celu propagowania treści rasistowskich). Nie wiem z
pierwszej ręki jak to jest z tym wysadzeniem się nawzajem, bo nigdy nie
widziałem, żeby któryś eksplodował, mnie – jak widać – też nie zbombardowano,
ale z tym sprzedawaniem to JAK NAJBARDZIEJ PRAWDA. Metody tych ludzi są
niezwykłe. Potrafią na przykład zamknąć cię w sklepie i nie otworzyć drzwi,
dopóki czegoś nie kupisz. Na hasło, że jesteś z Polski, krzyczą „POLSKA POLSKA
ALEKSANDYR KWAŚNIWSKI”, albo pokazują zawieszoną na ścianie TORBĘ Z BIEDRONKI i
śpiewają piosenkę z reklamy tejże sieci. Taksówki? Byle nie ufać taryfiarzom i
taksometrowi, za to targować się o cenę od razu i stanowczo, bo inaczej
naciągną tak, że w hotelu pozostanie słono zapłakać. Warto też liczyć się z
faktem, że na czas jazdy pasażer zamienia się w wór ziemniaków, bo przecież
czas to pieniądz. Kasa to zresztą ważna rzecz dla Arabów. Wysłać dzieci na
ulicę, by żebrały o bakszysz, to dla
nich nic nadzwyczajnego. Dzieci te są zresztą często ułomne/zniekształcone, z
tego prostego powodu, że wywodzą się ze związków kazirodczych. Zero barier.
Zero. Wydaje się zresztą, że wszyscy są tam dokładnie tacy sami, a jeśli – z
pozoru – nie, to bardzo skrzętnie to ukrywają; a nuż trafi się jakaś Rosjanka,
która kupi coś Miłemu Panu prawiącemu
komplementy (a przecież wszyscy są mili!), nawet, jeśli Miły Pan będzie miał
lat 20, a ona 60. To musi być miłość.
Odrażający jest sposób, w jaki
ludzie ci traktują i postrzegają kobiety. Pomijam już to, jak ubrane chodzą
Arabki – zapakowane, przy czterdziestostopniowych upałach, w czarne szaty i
nawet rękawiczki, bez których nie mogą nawet się wykąpać. To, jak Arabowie
traktują turystki, to jest dopiero kosmos – bo tak bardzo przedmiotowo, jak się
tylko da. I znów wracamy do braku barier. Podczas pobytu w Kairze, widziałem
gościa, który siedział na ławce, obserwował przechodzące przyjezdne i, uwaga,
walił konia. W miejscu publicznym, bez oporów. Wtedy zabrakło mi słów, by to
skomentować, braknie mi ich także teraz. Dzicz.
miasta
Kurort wypoczynkowy, taki jak
Hurghada, to z pozoru dość ładnie wyglądające miasto – bardzo specyficzne,
oczywiście, bo wypchane po brzegi hotelami (co robi całkiem niezłe wrażenie,
biorąc pod uwagę, że jeszcze 20-kilka lat temu była to prosta wioska rybacka),
plus z naprawdę dużym ruchem w samym centrum, gdzie trudno się nie natknąć na
mnóstwo stoisk i sklepów, z których, oczywiście, niosą się okrzyki GUD PRAJSES
GUD PRAJSES. Mniej różowo jest naturalnie w dzielnicach, do których turyści się
aż w takim stopniu nie zapuszczają, czyli w sumie chyba standard. Szczury,
ciemno, ludzi mało, trochę strach, nie powiem. Prawdziwym molochem jest jednak
Kair. Wspomniałem już o tym, co lokalni robią w wolnych chwilach na ławce,
dodam jeszcze, że najciekawszym sportem ekstremalnym jaki można uprawiać w
Egipcie, jest przechodzenie przez jezdnię w godzinach szczytu. Samochody się
tam nie zatrzymują. Albo się trafi na moment, w którym akurat nie będzie ruchu,
albo zaryzykuje życie przez lawirowanie pomiędzy pędzącymi pojazdami, albo po
prostu zostanie się na wysepce, aż zostanie się roztopionym przez słońce.
Proste. Kair to zresztą bardzo zasyfione miasto; na ulicach widywałem tam
niewielkie dziury, które funkcjonowały prawie jak kubły na śmieci na każdą
okazję. Zastanawiam się, czy ktokolwiek to sprząta. Pewnie nie.
turyści
Bywa, że turyści robią dokładnie
taką samą wiochę, jak tamtejsi. Jeśli nie większą. Przodują w tym Rosjanie,
którzy są wszędzie, którzy zawsze się mądrzą i wykłócają, i którzy zachowują
się na miejscu jak władcy świata i okolic. Kiedyś na przykład pan Rusek zrobił
w hotelu awanturę, bo ktoś mu zajął krzesło, które sam opuścił jakieś pół
godziny wcześniej. Ale jego było to krzesło i tylko jego, bo był Ruskiem.
Trafiłem kiedyś na dyskotekę. Ludzi jak na lekarstwo. Wokół – ruskie. Wiadomo,
panie – gwiazdy, wesoło podrygiwały wszystkimi dostępnymi na ciele fałdami i
bawiły się w królowe disco. Jedna z nich, wcale nie tak młoda, w spódniczce,
która kończyła się w połowie uda i z trudem opinała dwie kłody, szumnie nazwane
przez nią nogami, wiła się na parkiecie jak groteskowo gruby wąż. Kręciła tą
swoją wielką dupą, jakby robiła to zawsze, co nie znaczy, że było to
szczególnie atrakcyjne. Dupa wirowała przy samej podłodze, a spódniczka nie była
w stanie za nią nadążyć. Baba tak wiła pośladami, że w końcu z gaci wypadła jej
podpaska. To był kolejny raz, jak ochujałem w Egipcie. Nie wiedziałem czy mam
rzygnąć, czy się roześmiać. Podpaska leżała na parkiecie, a królowa disco nadal
machała tą dupą, chyba nieświadoma, że się rozpada. Pewnie bawiła się lepiej
ode mnie. Żadna tam z tych turystek nie ma zresztą problemów z pokazywaniem
ciała, co mnie trochę dziwi, bo jakbym ja wyglądał tak, jakbym miał wypchnąć z
basenu całą wodę jednym skokiem, to bym chociaż założył jakąś koszulkę. Cóż,
może wychodzą z założenia, że jest ich więcej do kochania. Czasem się pewnie
sprawdza.
***
Z innej beczki. Widziałem kiedyś,
jak turysta umarł na plaży. Wychodził z wody, tyłem, bo miał założone płetwy, i
nagle huknął na plecy. Dookoła śmiechy, jak to zwykle w momencie, gdy ktoś się
wypieprzy. Gorzej, że facet padł bez ruchu i tak został. Jakaś dziewczyna
spróbowała go wreszcie reanimować, ale tylko buchnęła mu krew z ust, nosa i
uszu. Trup na miejscu. Zmiana ciśnienia podczas pływania, słońce, pewnie jakieś
uwarunkowania i problemy fizyczne – wszystko złożyło się na to, że dosłownie
rozpieprzyło mu serce. Gość był na plaży z żoną, która przybiegła dopiero po
jakimś czasie, jak już było wiadomo, że po wszystkim. Jej reakcja była chyba
gorsza, niż sam fakt oglądania czyjejś śmierci. Przyjechała z mężem na wakacje,
a wrócić do domu miała już sama. Można sobie wyobrazić, co się z nią działo.
Chyba już starczy o tych
turystach.
zabytki
Jak pierwszy raz jechałem do
Egiptu, to byłem niezwykle podekscytowany, bo zawsze chciałem zwiedzić
najważniejsze zabytki tego kraju. Sam pomysł na wycieczkę też był zresztą
świetny, bo spora jej część opierała się na rejsie po Nilu statkiem, z którego
schodziło się na jakieś zwiedzania. Głównie to chciałem zobaczyć piramidy i
przyznam, że w tym przypadku nie zawiodłem się w żadnym stopniu – uczucie,
które wywołał we mnie ich ogrom i myśl, jak trudno musiało być je zbudować,
mogę określić tylko jako zachwyt. Wielkość tych wszystkich kompleksów robi
zresztą ogólne wrażenie. Bardzo fajne poczucie obcowania z przeszłością i
okazja do przemyśleń, ile pracy włożono w stworzenie tego wszystkiego, oraz jak
dobra musiała być to praca, skoro jej efekty można podziwiać do dzisiaj, po
kilku tysiącach lat. Problemem było jedynie to, że przy którejś świątyni/posągu
z kolei, oglądanie ich zaczęło mnie trochę nużyć, bo to tak, jakby czytało się
ileś razy tę samą książkę, tylko że z trochę inaczej ułożonymi słowami. Ale i
tak to zwiedzanie to coś, co najmilej wspominam z tego kraju.
Dobra, już. Nie miałem zamiaru
nikogo zachęcać lub zniechęcać do wyjazdu do Egiptu, w końcu i tak najlepiej
przekonać się na własnej skórze, co i jak. Zwiedzić warto. Porobić zdjęcia
warto. Sam zresztą ustrzeliłem kilka niezłych.
Tylko nie kręćcie dupami przy
parkiecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz