sobota, 13 września 2014

o snach


Mały chłopiec siedział w ciemnym pokoju i nieśmiało wychylał głowę na przedpokój. Panująca wokół atmosfera była niepokojąca, nieco straszna wręcz, a wokół nie znajdował się nikt, kto stanąłby w obronie chłopca. Z daleka dziecko widziało, że malutki otwór w wizjerze nie przepuszcza światła; a więc na klatce panowała ciemność, choć, gdyby się dalej zastanowić, dawało to tylko namiastkę bezpieczeństwa. Chłopiec bezskutecznie próbował ruszyć się z miejsca. Pobiegłby, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Chłopiec czekał więc bezczynnie i już wkrótce zaczął słyszeć kroki. Przez wizjer wpadło światło. Światło przywołało chłopca do drzwi; wreszcie był w stanie wstać, choć wydawało mu się, że jego swoboda poruszania się ograniczona jest tylko do linii prostej prowadzącej wprost do celu. O dziwo, chłopiec dosięgnął głową do wizjera; zwykle potrzebował do tego taboretu. Chłopiec dobrze widział postać z głową owiniętą chustą, w długiej pelerynie, powoli wspinającą się po schodach. Była już tak blisko, tak blisko, zaledwie parę schodów i znajdzie się przed wizjerem, a on nadal nie mógł się ruszyć, serce czuł już w gardle i wreszcie postać ujawniła się, a twarz miała najstraszniejszą na świecie, nieludzką, paraliżującą chłopca w ciemnym korytarzu. Chłopiec krzyknął i obudził się. Paręnaście lat później ten sam chłopiec, trochę większy - na tyle, że do wizjera musi się już schylać-  pisze wpis, który zaczęliście czytać.  

Koszmar powyżej wrył mi się w pamięć jak rzadko który sen, a tych mam zachowanych w zakamarkach mózgu całkiem sporo. Co prawda w żadnym z nich nie wpatrywałem się w bączka kręconego przez Leo DiCaprio, ani w ogóle w żadnego bączka, robiłem za to dużo innych ciekawych rzeczy, których na jawie wykonać bym nie mógł, choć czasem bym chciał.

Oczywiście zanim się coś przyśni, to najpierw trzeba zasnąć, a wiąże się to z położeniem się w łóżku w dogodnej pozycji: na brzuchu, jeśli jest się zmęczonym i marzy się po prostu o zaśnięciu, lub na plecach, z wzrokiem wbitym w sufit, jeśli chce się pomyśleć o wszystkich głupich rzeczach które zrobiło się w życiu; ewentualnie po to, żeby się po prostu katować myślami do czasu aż Morfeusz weźmie nas w objęcia (podpowiem, że nie ten z Matrixa). W taki właśnie sposób działa to u mnie, ale na dłuższą metę to tej metody z plecami nie polecam – zbyt długie utkwienie wzroku w suficie i myślenie o sobie samym wywołać może pragnienie by jakiś bardzo ciężki kawałek owego sufitu spadł nam na głowę; wiem, sprawdzałem. Sufit jeszcze cały. Chyba na szczęście. 

Początkowa faza zasypiania, której naukowej nazwy nie znam, a na Wikipedię mi się wchodzić nie chce, w jednym na pięć przypadków kończy się u mnie krótkim snem/obrazem, w którym nie trafiam na schodek, ewentualnie skaczę z krawężnika (no bo krawężniki są tak wysokie, że bez bungee ani rusz). Nie trafiam w ten schodek z na tyle dużym impetem, że gdyby ktoś siedział przy moich nogach, to bym mu kopnięciem zrobił siniaka, tak się wzdrygam. Przy okazji dostaję wtedy mini zawału, a gdy już zatrzyma mi się akcja serca, mogę spokojnie spać dalej (z tego co wiem to taki zryw jest zjawiskiem dość powszechnym, ale wciąż nie chce mi się zajrzeć na Wikipedię, żeby to sprawdzić, och Łukaszu, ty leniu, ty).

Teraz już do meritum, a więc do snów samych w sobie. Koszmarów – podobnych do tego, który przytoczyłem wyżej – prawdopodobnie nie mam wiele; myślę, że bym pamiętał, gdyby takowe występowały. Nie zmienia to faktu, że tak czy inaczej jestem w stanie odczuć duży dyskomfort podczas spania, spowodowany mianowicie tym, że w snach nie umiem biegać. Nie żebym na jawie był jakimś sprinterem; bieganie ogranicza się u mnie do pościgów za zielonym światłem na sygnalizatorze, a jeśli miałbym brać udział w zawodach sportowych, to najpewniej byłaby to Paraolimpiada, ale w snach bieganie nie wychodzi mi w ogóle – jakbym próbował biec przez wodę z ołowianymi nogami. Bardzo nieprzyjemne uczucie bezradności i niemocy, takiej „narzuconej”, bo jednak inaczej jest zdecydować, że nie będziemy się ruszać z miejsca z tego powodu, że nam się nie chce, a inaczej nie móc się z tego miejsca ruszyć wcale.

Przeważają więc sny pozytywne/neutralne/zwyczajnie wkurzające/surrealistyczne i ciężko mi teraz stwierdzić, które występują najczęściej, ale zapewne któreś z dwóch ostatnich wymienionych. Po takich snach budzę się rano mając w myślach słowo, po którym prawdziwego Polaka można zawsze i wszędzie można poznać, a jeśli pobudka ta następuje o bardzo wczesnej porze to ewentualnie dodaję do niego jeszcze bonus w postaci „mać”. Paradoksalnie sny wkurzające są często związane ze snami pozytywnymi, z tego względu, że te drugie są na tyle ciekawe/miłe/odmienne od rzeczywistości, że wybudzenie się z nich lub uświadomienie sobie że tak, to BYŁ tylko sen, powoduje bezkresną irytację. Na przykład, śniło mi się kiedyś, że przeniosłem się w czasie do – a jakże – Elbląga sprzed czasu wojny. Pamiętam, że świat wokół był czarno-biały, zupełnie jak zdjęcia, które przeglądam z takim namaszczeniem, całkiem dobrze za to umiejscowione były wszelkie budynki/ulice, tak, że dobrze wiedziałem dokąd w tym śnie pójść by zobaczyć dany obiekt. Na końcu snu udałem się na zwiedzanie elbląskiej katedry, gdzie wszyscy poznali, że nie jestem z ich czasów (ach, ta magia kościołów) a potem się obudziłem, zły nieco, że cała ta wycieczka była jedynie projekcją mojego mózgu. Do Elbląga w wersji „sen” wróciłem całkiem niedawno – tym razem do kolorowego, acz powojennego i, mówiąc krótko, zrujnowanego. Miałem ze sobą telefon i zrobiłem kilka zdjęć, obawiając się, czy po powrocie do teraźniejszości nie znikną z galerii – nie było mi tego dane tego sprawdzić, bo budzik zadzwonił za szybko, ale na jawie z całą pewnością kolorowych fotek z ubiegłego wieku w albumie aparatu nie posiadam. W snach zwiedziłem też Paryż, tak mi się zdaje przynajmniej, bo stałem koło Katedry Notre-Dame, ale z drugiej strony odjechałem spod niej elbląskim autobusem miejskim numer jedenaście, więc mogło mi się coś pomieszać. No nieważne.

Naturalnie nie wszystkie moje sny są rodem z filmów fantastycznych, zdarzają się i bardziej przyziemne, chociażby wyśnione wersje imprez ze znajomymi, nieco dziwne, co prawda, bo odbywające się na przykład w bibliotece, na stołach między regałami. Muszę powiedzieć, że taka impreza miała we śnie bardzo ciekawy klimat, myślę zresztą, że w prawdziwym życiu też byłaby interesująca, aczkolwiek szkoda byłoby się upijać w bibliotece - jeszcze poniszczyłoby się książki, a przecież nie wolno niszczyć książek! Kiedyś grałem w śnie na saksofonie, choć instrument ten widziałem chyba tylko w sklepie muzycznym. A umiałem grać dobrze. Pływałem na dnie bardzo głębokiego basenu, otoczony nieznanymi mi ludźmi. Widziałem, jak biją człowieka i skaczą mu po głowie, a ludzie – mnóstwo ludzi – nawet nie drgną, by mu pomóc. Obserwowałem jak płonie blok mieszkalny i zastanawiałem się, czy ktoś jest w pożeranych przez ogień mieszkaniach. Brałem udział w wyprawie rodem z filmów o Indianie Jonesie, przemierzając stare, zamkowe korytarze – ten sen urwał się w momencie, gdy razem z moimi towarzyszami dotarłem do ogromnego wodnego zbiornika, przez który mieliśmy przepłynąć, ale nikt nie wiedział jak sprawić, by nie zamoczyć naszych telefonów.

Filmowe takie te sny, lubię takie.

Raz mi się śniło, że umarłem. To było na wycieczce do Egiptu, zasnąłem po południu i przyśniło mi się, że pływam. Z jakiegoś powodu zacząłem się topić. Wołałem o pomoc, wierzgałem rękoma i nogami, widziałem nawet, że ktoś biegnie mi na ratunek, ale tak samo powoli, jak ja zawsze biegam w snach, więc nie zdołano mi pomóc. Zapadłem się pod wodę i zapadła całkowita ciemność. Trwała chwilę, po czym usłyszałem głos mojej mamy wołający mnie po imieniu. Obudziłem się sam w pokoju, nie było ani mamy, ani kogokolwiek innego. Cały spocony byłem i czułem się dziwacznie. Bardzo realny sen.

No. Zapamiętuję sny. Na pewno jest to tylko procent wszystkich, które przewijają się w ciągu nocy przez moją głowę, a także procent ze wszystkich, które pamiętałem, ale już mi z głowy uleciały, ale wręcz staram się je przyswajać, bo fascynuje mnie poniekąd jak pokrętny i jak inny od wszystkiego innego może być świat snów. Nie zastanawiam się raczej, co sny mogą oznaczać, nie korzystam z senników, nie analizuję każdego szczegółu każdej projekcji, patrzę na nie raczej jak na interesujący, niezależny do końca ode mnie produkt własnego umysłu, który nieraz obejrzałbym jeszcze raz, na spokojnie. Serial bym z nich zrobił. Ciekawe, co mi się przyśni dzisiaj.

Na koniec dodam, że chciałem kiedyś spróbować, czy uda mi się uzyskać sen świadomy. Miałem bodaj policzyć do jakiejś liczby, robiąc głębokie oddechy. Nawet nie zdążyłem, bo zasnąłem zwyczajnie. Tak się skończyła moja przygoda ze świadomymi snami. Peszek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz