Po pierwsze – pomyliłem się
ostatnio, bo wygląda na to, że elbląski Carrefour wcale nie jest już elbląskim
Carrefourem, lecz arreforem, jak widać powyżej. Po drugie, koło arrefora jest
przejście ze światłami, którędy samochody niegdyś wjeżdżały na parking, teraz
jednak zamiast wjazdu mamy płot odgradzający chodnik od trwającej obok
(roz)budowy, wobec czego światła są właściwie zbędne i zwykle ludzie chodzą tam
jak chcą, czerwone czy nie. Dzisiaj zdarzyła się mała różnica w krajobrazie, bo
oto obok przejścia stał radiowóz – panowie mundurowi spisywali sobie jakiegoś
niecnotę, bywa i tak. Ciekawsze było to, co na przejściu. NIKT nie przeszedł na
czerwonym. Wszyscy (łącznie z grupką chłopców w wieku gimnazjalnym) stali i
czekali, aż na przejściu donikąd pojawi się zielone światło, tylko dlatego, że
kawałek dalej stała policja. JP na 0%. Ot, taka ciekawostka.
Chwilę później byłem już gotowy,
aby na nowo stać się bohaterem mojej dramatycznej historii o świątecznych zakupach
(część pierwsza w poprzednim wpisie, jeśli ktoś nie widział). Biorę zatem łyk
mrożonej herbaty i czym prędzej kontynuuję opowieść.
Znów tam byłem. Czułem się, jakbym
na nowo wszedł do tego samego koszmaru, choć zaraz zauważyłem kilka różnic. Po pierwsze,
tłum był jakby mniejszy; większość „gości” z poprzedniego dnia musiała się już
zaszyć w domach z myślą, jaki jest najbardziej humanitarny sposób na ubicie karpia.
Dobrze dla mnie.
Przy dźwiękach świątecznej piosenki udałem się do punktu obsługi klienta, z zamiarem poproszenia o zwrot pieniędzy za towar w pięknie zapieczętowanym pudełku, przygotowawszy wcześniej paragon, jako dowód zakupu. Uśmiechnąłem się najszerzej, jak się dało i oparłem luźno o ladę, patrząc w oblicze Pani Z Obsługi. Plan był taki, że dostaję forsę z powrotem i potem znów łażę jak w muzeum w poszukiwaniu czegoś innego.
Przy dźwiękach świątecznej piosenki udałem się do punktu obsługi klienta, z zamiarem poproszenia o zwrot pieniędzy za towar w pięknie zapieczętowanym pudełku, przygotowawszy wcześniej paragon, jako dowód zakupu. Uśmiechnąłem się najszerzej, jak się dało i oparłem luźno o ladę, patrząc w oblicze Pani Z Obsługi. Plan był taki, że dostaję forsę z powrotem i potem znów łażę jak w muzeum w poszukiwaniu czegoś innego.
-
Dzień dobry – położyłem pudełko na blat. – Wczoraj zakupiłem tu ten zestaw
karaoke, okazuje się jednak, że muszę go zwrócić (postanowiłem nie dodawać „bo
to plastykowe gówno, proszę pani”).
-
Nie przyjmujemy zwrotów.
Uśmiech
ustąpił miejsca płomieniom bijącym z oczu. No tego to nie brałem pod uwagę. O,
ja naiwny. Tyle z bezproblemowego załatwienia sprawy.
-
Jak to nie przyjmujecie zwrotów? Przecież mam paragon, a produkt jest
nieuszkodzony.
-
Nie przyjmujemy zwrotów.
-
Czyli nawet jeśli byłaby jakaś wada fabryczna, albo, no nie wiem, zdublowałby
się prezent, to nie przyjęłaby pani z powrotem tego karaoke?
-
Tak, nie przyjmujemy zwrotów.
„Kurwa,
robot”, pomyślałem, po czym odszedłem od lady, aby przemyśleć moje położenie.
Jedyne, czego mogłem być pewny, to to, że nie przyjmują zwrotów. Inna sprawa,
że nie było mowy o niemożności wymienienia towaru. To był jakiś plan awaryjny. Znów
podszedłem do lady.
-
A co, jeśli wymieniłbym to – pokazałem na pudełko. – Na coś innego, w tej samej
cenie?
Przez
chwilę obawiałem się, że Pani Z Obsługi powie coś w stylu „Nie wymieniamy
towaru”, ale na szczęście przewróciła jedynie oczami pod sam sufit i sucho
rzuciła „Tylko na coś z tego samego działu”.
-
Tak, na coś z półki obok – rzuciłem szybko, mając w pamięci zestaw do rysowania
w tej samej cenie. Wybór ograniczony, ale lepszy. – Pójdę zaraz i to kupię, to
wymienimy.
-
No dobrze, dobrze. Niech pan tu wróci z paragonem, to koleżanka się zajmie
resztą.
Mając udzielone z wielką łaską
błogosławieństwo, pomknąłem na halę i przeszedłem się znowu po tych samych
działach, co ostatnio. Ludzi naprawdę było zdecydowanie mniej, a i ukrop
mniejszy. Aż mogłem popatrzeć na te anonimowe buźki. Minąłem na przykład gościa
z najbardziej dziewiczym z dziewiczych wąsów. Ciągnął się prawie po uszy. Fascynujący
widok. Przy koszu z pluszakami stała z kolei jakaś para. Wybrali właśnie TĘ
ODPOWIEDNIĄ maskotkę i szczerze się cieszyli. Niestety, nie na długo, bo po
dokładnych oględzinach facet spojrzał na swoją kobietę i stwierdził z
oburzeniem że „TEN SKURWIEL JEST ROZPRUTY”. Mówiłem, ludzie nie szanują tych
wszystkich rzeczy, gdy je przeglądają. No aż strach kupować.
Wziąłem wreszcie ten zestaw do
rysowania i poszedłem do kasy (niewielkie kolejki tym razem, przynajmniej to mi
sprzyjało), gdzie zostałem niemal stratowany przez bandę Szerszych niż Wyższych
pospiesznie ulatniających się bez zakupów (czy na pewno?), karconych uporczywie
przez panią kasjerkę. „I tak się nie słuchają”, rzekła mądrze inna, starsza, z
pewnością bardzo doświadczona kasjerka. No niestety, proszę pani. Ludzie rzadko
się słuchają.
Do punktu obsługi klienta wróciłem z
nowym paragonem, nowym zakupem, i stałą rezygnacją w oczach. Podszedłem do tej
całej koleżanki, i z niemałym strachem przemówiłem.
-
Miałem się zgłosić z nowym zakupem, jest w tej samej cenie, co tamto karaoke.
Rozmawiałem wcześniej z pani koleżanką, proszę – podsunąłem jej zestaw.
Spojrzała na niego. Potem na karaoke. I znowu na zestaw.
-
Ale to miało być z tego działu – stwierdziła, machając ręką na elektroniczny.
No
nie.
-
Uważa pani, że plastykowy (znów nie dodałem, że gówniany) mikrofon na metrowym
statywie to ELEKTRONIKA? Na mój gust to tu są dwie zabawki, leżące zresztą obok
siebie na półce.
-
Aha.
Powiedziała to z tak tępą miną, że
odniosłem wrażenie że gdybym jej powiedział że ma na imię Tekla, to też by
powiedziała, że „aha”. Ale nie mogłem się tym przejmować, bo mój koszmar
zbliżał się ku końcowi! Podpisałem odpowiedni kwitek, odebrałem nadpłatę
(przekazaną mi z wielkim bólem) i prawie wybiegłem z tej fortecy absurdu.
KONIEC. JAKI ŚWIAT JEST PIĘKNY. JAKIE POWIETRZE JEST CZYSTE. W domu upewniłem
się jeszcze, że tym razem zakup jest porządny – JEST! Nie mogę być bardziej
szczęśliwy. Uwielbiam takie zakończenia. Gdyby to był film, to grałyby fanfary,
a ludzie wokół zaczęliby śpiewać i tańczyć. Tym razem trud naprawdę skończony.
No
chyba że siostra stwierdzi, że coś słaby ten Mikołaj. Wtedy to już dupa.
Heh, Mała będzie przeszczęśliwa!
OdpowiedzUsuńMoże okaże się, że ma takie same zdolności artystyczne jak brat?:)