poniedziałek, 23 grudnia 2013

o świątecznych zakupach, część druga




Po pierwsze – pomyliłem się ostatnio, bo wygląda na to, że elbląski Carrefour wcale nie jest już elbląskim Carrefourem, lecz arreforem, jak widać powyżej. Po drugie, koło arrefora jest przejście ze światłami, którędy samochody niegdyś wjeżdżały na parking, teraz jednak zamiast wjazdu mamy płot odgradzający chodnik od trwającej obok (roz)budowy, wobec czego światła są właściwie zbędne i zwykle ludzie chodzą tam jak chcą, czerwone czy nie. Dzisiaj zdarzyła się mała różnica w krajobrazie, bo oto obok przejścia stał radiowóz – panowie mundurowi spisywali sobie jakiegoś niecnotę, bywa i tak. Ciekawsze było to, co na przejściu. NIKT nie przeszedł na czerwonym. Wszyscy (łącznie z grupką chłopców w wieku gimnazjalnym) stali i czekali, aż na przejściu donikąd pojawi się zielone światło, tylko dlatego, że kawałek dalej stała policja. JP na 0%. Ot, taka ciekawostka.

Chwilę później byłem już gotowy, aby na nowo stać się bohaterem mojej dramatycznej historii o świątecznych zakupach (część pierwsza w poprzednim wpisie, jeśli ktoś nie widział). Biorę zatem łyk mrożonej herbaty i czym prędzej kontynuuję opowieść.

    Znów tam byłem. Czułem się, jakbym na nowo wszedł do tego samego koszmaru, choć zaraz zauważyłem kilka różnic. Po pierwsze, tłum był jakby mniejszy; większość „gości” z poprzedniego dnia musiała się już zaszyć w domach z myślą, jaki jest najbardziej humanitarny sposób na ubicie karpia. Dobrze dla mnie. 
    Przy dźwiękach świątecznej piosenki udałem się do punktu obsługi klienta, z zamiarem poproszenia o zwrot pieniędzy za towar w pięknie zapieczętowanym pudełku, przygotowawszy wcześniej paragon, jako dowód zakupu. Uśmiechnąłem się najszerzej, jak się dało i oparłem luźno o ladę, patrząc w oblicze Pani Z Obsługi. Plan był taki, że dostaję forsę z powrotem i potem znów łażę jak w muzeum w poszukiwaniu czegoś innego.
- Dzień dobry – położyłem pudełko na blat. – Wczoraj zakupiłem tu ten zestaw karaoke, okazuje się jednak, że muszę go zwrócić (postanowiłem nie dodawać „bo to plastykowe gówno, proszę pani”).
- Nie przyjmujemy zwrotów.
   Uśmiech ustąpił miejsca płomieniom bijącym z oczu. No tego to nie brałem pod uwagę. O, ja naiwny. Tyle z bezproblemowego załatwienia sprawy.
- Jak to nie przyjmujecie zwrotów? Przecież mam paragon, a produkt jest nieuszkodzony.
- Nie przyjmujemy zwrotów.
- Czyli nawet jeśli byłaby jakaś wada fabryczna, albo, no nie wiem, zdublowałby się prezent, to nie przyjęłaby pani z powrotem tego karaoke?
- Tak, nie przyjmujemy zwrotów.
    „Kurwa, robot”, pomyślałem, po czym odszedłem od lady, aby przemyśleć moje położenie. Jedyne, czego mogłem być pewny, to to, że nie przyjmują zwrotów. Inna sprawa, że nie było mowy o niemożności wymienienia towaru. To był jakiś plan awaryjny. Znów podszedłem do lady.
- A co, jeśli wymieniłbym to – pokazałem na pudełko. – Na coś innego, w tej samej cenie?
Przez chwilę obawiałem się, że Pani Z Obsługi powie coś w stylu „Nie wymieniamy towaru”, ale na szczęście przewróciła jedynie oczami pod sam sufit i sucho rzuciła „Tylko na coś z tego samego działu”.
- Tak, na coś z półki obok – rzuciłem szybko, mając w pamięci zestaw do rysowania w tej samej cenie. Wybór ograniczony, ale lepszy. – Pójdę zaraz i to kupię, to wymienimy.
- No dobrze, dobrze. Niech pan tu wróci z paragonem, to koleżanka się zajmie resztą.
    Mając udzielone z wielką łaską błogosławieństwo, pomknąłem na halę i przeszedłem się znowu po tych samych działach, co ostatnio. Ludzi naprawdę było zdecydowanie mniej, a i ukrop mniejszy. Aż mogłem popatrzeć na te anonimowe buźki. Minąłem na przykład gościa z najbardziej dziewiczym z dziewiczych wąsów. Ciągnął się prawie po uszy. Fascynujący widok. Przy koszu z pluszakami stała z kolei jakaś para. Wybrali właśnie TĘ ODPOWIEDNIĄ maskotkę i szczerze się cieszyli. Niestety, nie na długo, bo po dokładnych oględzinach facet spojrzał na swoją kobietę i stwierdził z oburzeniem że „TEN SKURWIEL JEST ROZPRUTY”. Mówiłem, ludzie nie szanują tych wszystkich rzeczy, gdy je przeglądają. No aż strach kupować.
    Wziąłem wreszcie ten zestaw do rysowania i poszedłem do kasy (niewielkie kolejki tym razem, przynajmniej to mi sprzyjało), gdzie zostałem niemal stratowany przez bandę Szerszych niż Wyższych pospiesznie ulatniających się bez zakupów (czy na pewno?), karconych uporczywie przez panią kasjerkę. „I tak się nie słuchają”, rzekła mądrze inna, starsza, z pewnością bardzo doświadczona kasjerka. No niestety, proszę pani. Ludzie rzadko się słuchają.
    Do punktu obsługi klienta wróciłem z nowym paragonem, nowym zakupem, i stałą rezygnacją w oczach. Podszedłem do tej całej koleżanki, i z niemałym strachem przemówiłem.
- Miałem się zgłosić z nowym zakupem, jest w tej samej cenie, co tamto karaoke. Rozmawiałem wcześniej z pani koleżanką, proszę – podsunąłem jej zestaw. Spojrzała na niego. Potem na karaoke. I znowu na zestaw.
- Ale to miało być z tego działu – stwierdziła, machając ręką na elektroniczny.
No nie.
- Uważa pani, że plastykowy (znów nie dodałem, że gówniany) mikrofon na metrowym statywie to ELEKTRONIKA? Na mój gust to tu są dwie zabawki, leżące zresztą obok siebie na półce.
- Aha.
     Powiedziała to z tak tępą miną, że odniosłem wrażenie że gdybym jej powiedział że ma na imię Tekla, to też by powiedziała, że „aha”. Ale nie mogłem się tym przejmować, bo mój koszmar zbliżał się ku końcowi! Podpisałem odpowiedni kwitek, odebrałem nadpłatę (przekazaną mi z wielkim bólem) i prawie wybiegłem z tej fortecy absurdu. KONIEC. JAKI ŚWIAT JEST PIĘKNY. JAKIE POWIETRZE JEST CZYSTE. W domu upewniłem się jeszcze, że tym razem zakup jest porządny – JEST! Nie mogę być bardziej szczęśliwy. Uwielbiam takie zakończenia. Gdyby to był film, to grałyby fanfary, a ludzie wokół zaczęliby śpiewać i tańczyć. Tym razem trud naprawdę skończony.

No chyba że siostra stwierdzi, że coś słaby ten Mikołaj. Wtedy to już dupa. 

1 komentarz:

  1. Heh, Mała będzie przeszczęśliwa!
    Może okaże się, że ma takie same zdolności artystyczne jak brat?:)

    OdpowiedzUsuń