Od
urodzenia mieszkam w bloku, ale trudno powiedzieć, że na blokowisku. Moja ulica składa się
z:
a) żłobka
b) podstawówki
c) budynku mieszkalnego właśnie.
Brakuje przedszkola, gimnazjum, liceum i jakiejś uczelni (ewentualnie domu starców). Całe życie na jednej ulicy. Jeszcze tylko pub by się przydał.
a) żłobka
b) podstawówki
c) budynku mieszkalnego właśnie.
Brakuje przedszkola, gimnazjum, liceum i jakiejś uczelni (ewentualnie domu starców). Całe życie na jednej ulicy. Jeszcze tylko pub by się przydał.
Życie
w takim miejscu to przygoda, szczególnie, jeśli ma się odpowiednich sąsiadów. Dawniej,
jak byłem mały, to wszędzie dookoła mieszkał właściwie „stały skład”. Nikt się
nie wyprowadzał, nikt się nie wprowadzał. Pani zza ściany przynosiła mi nawet
prezenty na święta. Kiedyś podarowała mi mini-bilard. Przy pierwszej grze coś
mi nie wyszło i ze złości połamałem kij. Rozpaczałem.
Większości
sąsiadów z klatki nigdy dobrze nie znałem i nie znam do tej pory. Anonimowe
twarze, do których mówię „dzień dobry” z uprzejmości. W pamięci zapadło mi
tylko kilka osób, z czasów późniejszych, gdy zaczęły się roszady. Za tą samą
ścianą, za którą mieszkała pani od felernego bilardu, mieszkał później facet w
wieku lat około trzydziestu. Tak myślę, bo nie było go widać bardzo często. Za
to słychać – owszem. Leżałem sobie kiedyś w nocy na łóżku. BWWWUUUUM. Drganie
szyb. BWWWUUUM. Drganie szyb. O w dupę – pomyślałem. – wojna światów. Po
dalszym śledztwie okazało się, że to nie kosmici, lecz nowy sąsiad. Nie powiem,
kolumny to musiał mieć całkiem niezłe. Tak drogie, że na słuchawki mu już
pewnie nie starczyło. Dużo było wieczorów z BWWWUUUM w tle. Pamiętam, że gość
szczególnie upodobał sobie do słuchania Raissę („a ty BWUUUM chodź ze mną BWWUUUM
do łóżka no BWWUUM chodź”). Jestem prawie pewny że puszczał to w czasie, gdy
siedziały u niego koleżanki. Romantyk. W końcu się wyprowadził i zapanowała
cisza.
Jakiś
czas temu z kolei, do jednego z mieszkań na piętrze niżej wprowadziła się
rodzinka, która, jak się potem okazało, prezentowała się iście patologicznie.
Atrakcje, które zapewniała sąsiadom do czasu ich wyprowadzki, obejmowały
kłótnie słyszalne w promieniu stu metrów, imprezy na klatce, oraz panów,
bynajmniej nie pachnących fiołkami, śpiących sobie na różnych piętrach. Mówię
wam, jak się słyszy głośne JEB, a potem dziecko wrzeszczące „MAMO, ŻYJESZ?!”,
to człowiek zaczyna się zastanawiać, jak właściwie zareagować w takiej
sytuacji. No i właśnie – na policję nikt nigdy nie zadzwonił. Straszna
znieczulica. Moja mama chciała kiedyś zejść tam i spytać, co się dzieje, ale
sam ją powstrzymałem z klasycznym podejściem „po co się mieszać”. Teraz nie
jestem z tego dumny, mówiąc szczerze.
Nie
znaczy to wcale, że nigdy nikt z tej klatki nie został wezwany na policję, bo
ktoś został.
Moja
mama i ja, konkretnie. I to całkiem niedawno.
Nigdy
nie spodziewałem się, że pójdę na policję jako podejrzany (no, koniec końców
okazało się, że świadek). Osobą, która podała nas na policję jako uciążliwych
sąsiadów, była sąsiadka z dołu, myślę, że pamiętająca jeszcze czasy
średniowiecza. Nasza mała wojna z ową panią trwa od czasów, gdy mieszkali tu
jeszcze moi dziadkowie, teraz jednak niebezpiecznie się nasila. Otóż według
niej moja siostra drapała w ściany, gdy była w wieku trzech miesięcy, ja rzucam
w domu kamieniami, a wszyscy razem na zawołanie szuramy taboretami, żeby jej
zrobić na złość i przeszkodzić w słuchaniu Pewnego Toruńskiego Radia. To
dopiero!
Babka
zaczepiła kiedyś moją mamę, gdy ta wychodziła do pracy. Kazała jej klękać, przepraszać,
wyzwała od krowy i pogroziła księdzem. Oczerniała nas też wśród sąsiadów. Wesoła
kobieta. W obliczu tego wszystkiego, po dostaniu wezwania przeszedłem się po
sąsiadach i zebrałem podpisy pod oświadczeniem, że uciążliwi nie jesteśmy.
Wszyscy podpisali. Będąc na przesłuchaniu, porozmawiałem chwilę z prowadzącą
sprawę.
-
Widziała się pani z naszą sąsiadką osobiście?
-
Widziałam… - już po minie wiedziałem, kto gorzej wypadł. – Pokazała mi sporządzone
przez siebie dokumenty z zapiskami. 9:15, puknięcie. 9:23, szurnięcie. I tak
dalej.
-
No nieźle.
„No
nieźle” rzeczywiście było jedynym komentarzem, na jaki się wtedy zdobyłem, bo
przecież głupio przeklinać przy umundurowanej kobiecie. Dobra paranoja, nie ma
co. Zostałem poinformowany, że w blokach takie sytuacje są bardzo częste i
nierzadko kończą się wyprowadzką którejś ze stron – głównie tej, która rzekomo
jest uciążliwa. Tymczasem moja sprawa ucichła. Może te podpisy były
wystarczające, a może sąsiadka z dołu wyprowadziła się do domu starców, którego
brakuje na mojej ulicy. Mogłaby tak zrobić. Głupi babsztyl. Nie trawię.
Życie
w bloku. Nie ma roku bez atrakcji. Zostawiłbym te atrakcje i pomieszkał dla
odmiany w domu jednorodzinnym. Przynajmniej mógłbym głośniej się przejść po podłodze
bez myśli, że ktoś weźmie to za rzuty kamieniem. Chyba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz