Wracając dziś do domu
postanowiłem zajrzeć do biblioteki. Bardzo specyficzne miejsce. To znaczy, nie
ta konkretna biblioteka, ale biblioteki ogółem. Z jednej strony coś magicznego,
bo zastawione książkami półki, przy których można sobie spacerować jak przy wystawie
w muzeum, tworzą niezwykłą, rewelacyjną atmosferę. Uwielbiam stare książki, już
trochę zużyte, pożółkłe, przesiąknięte tym typowym, bibliotecznym zapachem –
czyta mi się to dużo lepiej niż całkiem nowe pozycje prosto z półki w empiku
(pod warunkiem, że nie brakuje żadnych stron), nie wspominając już o e-bookach,
bo takie czytanie powieści przyjemności bynajmniej mi nie sprawia. Ot, takie
tam upodobania. Z drugiej strony natomiast wypożyczenie książek oznacza ni mniej,
ni więcej, jak konfrontację z NIĄ.
Z PANIĄ BIBLIOTEKARKĄ.
Nie wiem do końca skąd mi się to
wzięło, ale żyję w przekonaniu, że każda bibliotekarka - nawet stosunkowo
młoda, o czym przekonałem się podczas studiów - przychodzi do pracy gotowa
wyżyć się na Bogu ducha winnych ludziach, którzy po prostu chcą poczytać. Zresztą
nie tylko panie bibliotekarki tak
mają, bo pamiętam doskonale faceta, który pracował kiedyś w „mojej”
wypożyczalni i był znudzony, niemiły, i niesympatyczny, a do tego rudy i miał
piegi wszędzie w zasięgu wzroku (co za mieszanka!). Obecnie w bibliotece
etatowo rządzi pani w wieku lat 98 na oko, która gada do siebie, piorunuje
wszystkich wzrokiem i wygląda mniej więcej tak, jakby chciała tę bibliotekę
spalić w pizdu. Nie wiem, nie widziałem nigdy ogłoszenia o poszukiwaniu kogoś
na posadę bibliotekarki, ale nie zdziwiłbym się gdyby zaczynało się od słów „Jeśli
nienawidzisz życia (…)”. Tak więc podejście do takiej pani z książkami gotowymi
do wypożyczenia to karuzela emocji. Dziś spytała mnie, czy coś się zmieniło w
moich danych.
- Nie.
- Nie?
- No nie – odpowiedziałem,
myśląc, czy aby na pewno nie przeprowadziłem się ostatnio lub nie zmieniłem
nazwiska.
- A uczy się pan dalej?
- Och, nie, nie uczę się.
Myślę – koniec. Zataiłem jakąś
informację i zostanę zabity oczami. Odetchnąłem z ulgą, gdy uszedłem z życiem.
Co zostało mi teraz zrobić, to nie przekroczyć terminu zwrotu, bo TO jest
właśnie największy horror bibliotek, który przebija wszystko powyższe. Zdarza
mi się zapomnieć o oddaniu książek, trudno, zbrodnia, ale odpowiedzieć za to
przed Panią Bibliotekarką – o. ja. cię. Aby uniknąć tego najgorszego,
mordującego każdą komórkę ciała wzroku, powolne podejście do lady z
przetrzymanymi książkami kwituję zwykle stanowczo słowem „ZALEGAM”. No, wiem,
że zalegam, więc nie możesz mnie ochrzanić, babo. Zwycięstwo. Brawo ja.
A co wypożyczyłem? Dostojewskiego
i Fitzgeralda. Nadrabiam klasyki filmowe, to klasykę literatury też mogę – i
muszę – nadrobić. I pomyśleć, że przygodę z czytaniem zacząłem od komiksów z
Kaczorem Donaldem. No, „czytaniem” to też duże słowo, bo na początku po prostu
sam dopasowywałem sobie wymyślone przeze mnie kwestie do dymków na obrazkach. Dopiero
później uszczuplałem portfele rodziców, bo chciałem czytać więcej i więcej
komiksów. I czytywałem coraz więcej, z czasem przerzucając się na książki.
Nawet lektury czytałem, o dziwo, choć nie tylko.
Czytanie jest fantastyczne i
potrzebne, nie tylko dlatego, że na facebooku 60.000 ludzi lubi profil „Nie
czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”. Świetnie jest tak poruszyć wyobraźnię,
zatopić się w inny świat, a przy tym poszerzyć słownictwo i skonfrontować różne
pisarskie style. Banały, wiem, ale to sama prawda. Kogo obecnie lubię czytać
najbardziej? Bukowskiego. Charles Bukowski, pisarz szczery do bólu, sypiącymi
inteligentnymi, niebanalnymi, niekiedy kopiącymi w jaja hasłami, którego co
drugi cytat chętnie bym publikował jako status. Do tego z piekielnie dobrym
stylem, który trafia do mnie (nie mówię, że do wszystkich) w stu procentach, a
który najlepiej podsumuje zwrot, na który kiedyś natrafiłem, mianowicie że „pisał
jak oddychał”. Sama prawda, i głównie dzięki temu czyta się go bardzo szybko.
Chciałbym tak pisać, więcej, można tu mówić o inspiracji. Nim, jako pisarzem,
bo jako człowiekiem niekoniecznie.
Książkę zresztą też chciałbym
napisać. Miło by było za ileś lat zobaczyć SWOJE nazwisko w bibliotece, na
własnym, autorskim dziele. Nawet, jeśli miałoby być kładzione na półce przez
kogoś, kto wolałby żeby ta półka płonęła. Może kiedyś - póki co mam te swoje zapiski z
dywanu.
ja chcę napisac książkę.
OdpowiedzUsuń