wtorek, 14 stycznia 2014

o bibliotekach i czytaniu


Wracając dziś do domu postanowiłem zajrzeć do biblioteki. Bardzo specyficzne miejsce. To znaczy, nie ta konkretna biblioteka, ale biblioteki ogółem. Z jednej strony coś magicznego, bo zastawione książkami półki, przy których można sobie spacerować jak przy wystawie w muzeum, tworzą niezwykłą, rewelacyjną atmosferę. Uwielbiam stare książki, już trochę zużyte, pożółkłe, przesiąknięte tym typowym, bibliotecznym zapachem – czyta mi się to dużo lepiej niż całkiem nowe pozycje prosto z półki w empiku (pod warunkiem, że nie brakuje żadnych stron), nie wspominając już o e-bookach, bo takie czytanie powieści przyjemności bynajmniej mi nie sprawia. Ot, takie tam upodobania. Z drugiej strony natomiast wypożyczenie książek oznacza ni mniej, ni więcej, jak konfrontację z NIĄ.

Z PANIĄ BIBLIOTEKARKĄ.

Nie wiem do końca skąd mi się to wzięło, ale żyję w przekonaniu, że każda bibliotekarka - nawet stosunkowo młoda, o czym przekonałem się podczas studiów - przychodzi do pracy gotowa wyżyć się na Bogu ducha winnych ludziach, którzy po prostu chcą poczytać. Zresztą nie tylko panie bibliotekarki tak mają, bo pamiętam doskonale faceta, który pracował kiedyś w „mojej” wypożyczalni i był znudzony, niemiły, i niesympatyczny, a do tego rudy i miał piegi wszędzie w zasięgu wzroku (co za mieszanka!). Obecnie w bibliotece etatowo rządzi pani w wieku lat 98 na oko, która gada do siebie, piorunuje wszystkich wzrokiem i wygląda mniej więcej tak, jakby chciała tę bibliotekę spalić w pizdu. Nie wiem, nie widziałem nigdy ogłoszenia o poszukiwaniu kogoś na posadę bibliotekarki, ale nie zdziwiłbym się gdyby zaczynało się od słów „Jeśli nienawidzisz życia (…)”. Tak więc podejście do takiej pani z książkami gotowymi do wypożyczenia to karuzela emocji. Dziś spytała mnie, czy coś się zmieniło w moich danych.
- Nie.
- Nie?
- No nie – odpowiedziałem, myśląc, czy aby na pewno nie przeprowadziłem się ostatnio lub nie zmieniłem nazwiska.
- A uczy się pan dalej?
- Och, nie, nie uczę się.
Myślę – koniec. Zataiłem jakąś informację i zostanę zabity oczami. Odetchnąłem z ulgą, gdy uszedłem z życiem. Co zostało mi teraz zrobić, to nie przekroczyć terminu zwrotu, bo TO jest właśnie największy horror bibliotek, który przebija wszystko powyższe. Zdarza mi się zapomnieć o oddaniu książek, trudno, zbrodnia, ale odpowiedzieć za to przed Panią Bibliotekarką – o. ja. cię. Aby uniknąć tego najgorszego, mordującego każdą komórkę ciała wzroku, powolne podejście do lady z przetrzymanymi książkami kwituję zwykle stanowczo słowem „ZALEGAM”. No, wiem, że zalegam, więc nie możesz mnie ochrzanić, babo. Zwycięstwo. Brawo ja.

A co wypożyczyłem? Dostojewskiego i Fitzgeralda. Nadrabiam klasyki filmowe, to klasykę literatury też mogę – i muszę – nadrobić. I pomyśleć, że przygodę z czytaniem zacząłem od komiksów z Kaczorem Donaldem. No, „czytaniem” to też duże słowo, bo na początku po prostu sam dopasowywałem sobie wymyślone przeze mnie kwestie do dymków na obrazkach. Dopiero później uszczuplałem portfele rodziców, bo chciałem czytać więcej i więcej komiksów. I czytywałem coraz więcej, z czasem przerzucając się na książki. Nawet lektury czytałem, o dziwo, choć nie tylko.

Czytanie jest fantastyczne i potrzebne, nie tylko dlatego, że na facebooku 60.000 ludzi lubi profil „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”. Świetnie jest tak poruszyć wyobraźnię, zatopić się w inny świat, a przy tym poszerzyć słownictwo i skonfrontować różne pisarskie style. Banały, wiem, ale to sama prawda. Kogo obecnie lubię czytać najbardziej? Bukowskiego. Charles Bukowski, pisarz szczery do bólu, sypiącymi inteligentnymi, niebanalnymi, niekiedy kopiącymi w jaja hasłami, którego co drugi cytat chętnie bym publikował jako status. Do tego z piekielnie dobrym stylem, który trafia do mnie (nie mówię, że do wszystkich) w stu procentach, a który najlepiej podsumuje zwrot, na który kiedyś natrafiłem, mianowicie że „pisał jak oddychał”. Sama prawda, i głównie dzięki temu czyta się go bardzo szybko. Chciałbym tak pisać, więcej, można tu mówić o inspiracji. Nim, jako pisarzem, bo jako człowiekiem niekoniecznie.

Książkę zresztą też chciałbym napisać. Miło by było za ileś lat zobaczyć SWOJE nazwisko w bibliotece, na własnym, autorskim dziele. Nawet, jeśli miałoby być kładzione na półce przez kogoś, kto wolałby żeby ta półka płonęła. Może kiedyś - póki co mam te swoje zapiski z dywanu. 

1 komentarz: