poniedziałek, 6 stycznia 2014

o nauczaniu


Przed pierwszymi praktykami nauczycielskimi na studiach wcale a wcale nie widziałem siebie siedzącego za biurkiem (choć podobno mam kujońsko-profesorską aparycję). Po pierwsze, nie lubiłem pokazywać się przed grupą ludzi; po drugie, nie byłem pewny czy będę w stanie przekazać innym swoją wiedzę; po trzecie, byłem przekonany, że praktyki w gimnazjum skończą się latającymi krzesłami i oglądaniem wnętrza kosza na śmieci. Ewentualnie latającym mną.

Tymczasem, jak już kiedyś wspominałem, na chwilę obecną podoba mi się nauczanie – chociaż fakt faktem, że z uczeniem w tradycyjnej szkole miałem doświadczenie tylko na praktykach, nie jest więc ono szczególnie rozbudowane. Inna sprawa, że po tych praktykach do szkół tradycyjnych akurat nie mam ochoty wracać, szczególnie po przygodach w gimnazjum właśnie, z lekcjami u klasy terapeutycznej (trudne dzieci, te sprawy) na czele. Wymagająca to była robota. Nie dostałem co prawda krzesłem, ani nie skoczyłem na główkę do śmietnika, ale i tak straciłem sporo nerwów. Bardzo miła klasa. Nienawidziłem każdego z osobna. Kilka osobistości pamiętam do tej pory; był sobie gość, który wyglądał jakby w tej pierwszej gimnazjum przebywał już jakieś dziesięć lat. Nie zdziwiłbym się, jakby był w moim wieku. Wielki fan Tibii (pamiętacie co to?). Jedyne zwierzęta, które umiał wymienić po angielsku, pojawiały się właśnie w tej grze, więc wśród „najpopularniejszych zwierząt” miałem na tablicy takie wynalazki jak na przykład szczury jaskiniowe. No okej. Inną osobą był Mateusz. Mateusz sięgał mi gdzieś do klatki piersiowej i był bardzo wyszczekany. Kiedyś obserwująca moją lekcję nauczycielka zabrała mu paczkę papierosów (pewnie palił już z sześć lat) i oddaliła na koniec sali, zostawiając mnie z ogarniętym furią Mateuszem. Mateusz położył nogi na ławce i powiedział, że w takim razie wszystko go pierdoli. Ja też bym go pierdolnął, ale nie mogłem, bo by mnie pewnie wyrzucili ze studiów. Na końcu sali natomiast siedziało dziewczę, które zawsze żuło gumę i jak mantrę powtarzało „kurde”, między kolejnymi słowami. A że z tą gumą w paszczy mówiła bardzo niewyraźnie, to „kurde” brzmiało jak „kude” z akcentem na „ku”. „Ja tego kude nie umiem”. „Kude gdzie mój plus”. Dziś nie ma plusów. „Kude jak to kude nie ma”. Plusy były zresztą jedynym sposobem na to, żeby ta hołota cokolwiek robiła. Przekupne paskudy. Nie wiem, jak udało mi się nad nimi panować (i nad sobą). Pani nauczycielka twierdziła za to, że to oni są cierpliwi i że mogło być gorzej (no mogło, śmietnik, te sprawy). Fajne pocieszenie proszę pani, szczególnie, że przede mną nie miała pani z nimi lekcji.

Inne przeżycia z praktyk nie były aż tak traumatyczne, poza tym, że poziom wiedzy większości gimnazjalistów oscylował w granicach zera. Żeby to było tak mądre, jak i wygadane. Pod tym względem nauczanie w liceum i podstawówce było łatwiejsze. Szczególnie w liceum, bo jednak ludzie są trochę dojrzalsi (z wyjątkami) i zwyczajnie idzie z nimi porozmawiać jak z równymi sobie. W podstawówce za to jest dobrze o tyle, że wszystkie te dzieciaki nawet chcą się uczyć, biegać do tablicy i chwalić wykonanym zadaniem – tak więc, ujdzie. Co by mnie raziło w takim nauczaniu to rutyna. Dzwonek, lekcja, dzwonek. Dzwonek, ta sama lekcja z inną klasą, dzwonek. Wciąż mowa oczywiście o podstawówce/liceum, bo w tym piekle na ziemi co zwie się gimnazjum prawdopodobnie raziłoby mnie wszystko, nawet, jeśli nikt nie szturchałby mnie widłami w tyłek.

To, co jest związanego z nauczaniem i mi się podoba, to a) praca jako lektor, b) korepetycje. Obie te formy pozwalają nawiązać nieco większą więź z uczniami, co jest przydatne, bo dużo lepiej uczy się kogoś, kto nie jest tylko jedną z trzydziestu anonimowych twarzy. No i w mniejszej grupie zwyczajnie panuje trochę większy ład i lepsza atmosfera. Do tego, sorry, ale uczucie w momencie, gdy wpatruje się w ciebie kilkoro 30-parolatków którzy chcą TWOJEJ wiedzy i dla których TY jesteś niejako wzorcem, jest po prostu świetne i budujące. Szczególnie, gdy słyszysz o pochwałach kierowanych w twoją stronę. Możesz sobie stanąć przed lustrem i powiedzieć „chłopie, jesteś zajebisty”. Możesz, ale nie musisz. I nie rób tak, bo będziesz wyglądać jak idiota.  

Nie wiem, czy będę do końca życia rozwijać się w tym kierunku. Nie wiem nawet, co będę robić jutro, więc nie porywam się na myślenie o ileś-lat-w przód. Na chwilę obecną nie narzekam, a co przyniesie przyszłość, to się okaże. Jeśli za ileś lat będę dostawać kwiaty na dzień nauczyciela, to okej. I wcale nie dlatego, że lubię kwiaty, czy coś.

Tylko te gimnazja zlikwidujcie.

4 komentarze:

  1. Znam ten ból z gimnazjum... Pamiętam chłopca, który poproszony o przeczytanie na głos 2 zdań (!) stwierdził, że nie potrafi czytać. Natomiast popieram to, że w podstawówce dzieciaki są bardzo chłonne wiedzy.
    I też jestem za zlikwidowaniem gimnazjum! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wy też byliście w gimnazjum, jak dla mnie wole gimbusów niż podstawówke czy lamerskich licealistów ;p przynajmniej nie było nudno :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wy w gimnazjum mieliście tego Mareczka, czy jak mu tam było? ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. "Mateusz położył nogi na ławce i powiedział, że w takim razie wszystko go pierdoli."
    Stary, jade właśnie pociągiem i po przeczytaniu tego zdania jebłam po prostu śmiechem! Pisz dalej, przekleństwa w Twoich tekstach dodają takiego dźwięku, że aż chce się powiedzieć na głos takie soczyste "wszystko go pierrrrrrdoli." :-D dobre!

    OdpowiedzUsuń