Nikt nie zaprzeczy faktowi, że
nawet najtwardsze łóżko jest wygodne jak nic innego w momencie, gdy trzeba się
z niego rano podnieść. Ciężko jest się obudzić, wyjść spod kołdry i zacząć
kolejny, długi dzień. Szczególnie, że „jeszcze pięć minut” kończy się często
bieganiem po domu w zastraszającym tempie, bo się zaspało.
Nie ma jednak gorszych poranków od
tych, które spędzamy na kacu, a przecież problem to bardzo życiowy, bowiem zdarza
lub zdarzał się każdemu (poczynając od jakiegoś wieku, mam nadzieję, że nie
jednocyfrowego). Kurde, przecież zrobiono nawet trzy filmy oscylujące wokół tego
tematu – fakt, że niezbyt lotne i nic by się nie stało, jakby jednak nie
powstały, ale wciąż. Ten strach przed otwarciem oczu spowodowany faktem że nie
wiemy czy rozboli nas głowa, czy nie. Te buchające z nas opary alkoholu. To
nieprzyjemne uczucie w buzi. TEN BÓL GŁOWY. Zresztą, cholera, rozliczenie się z
ekscesów poprzedniej nocy może być bolesne w wielu aspektach. Kac-gigant
oznacza najczęściej, że noc owa była suto zakrapiana, a to z kolei znaczy, że
prawdopodobnie część szczegółów (i nie tylko) wyleciała nam z głowy. Śledztwo,
co się mówiło i do kogo, może zaangażować wiele osób, z których każdy ma swoją
wersję układanki. Przeglądanie połączeń i wiadomości na telefonie przyprawić
może o jeszcze większy ból głowy, niż ten naturalny.
A przecież PODCZAS picia wszystko
wydaje się takie proste. Problemy? Jakie problemy? Kolejna kolejka? Pewnie. Kolejny
browar? No jasne. Jesteśmy głodni? Smażymy kiełbasę. Dopiero rano okazuje się,
że problemy nadal istnieją, że być może kolejka mniej trochę osłabiłaby ból
głowy, że bez tego jednego piwa nie byłoby tak ciężko na żołądku, a
niezjedzenie kiełbasy sprawiłoby, że nie waliłoby nią w całym domu. I ten ból.
Cielesny i mentalny, gdy powoli się przypomina, co robiliśmy poprzedniej nocy. Jak
tak myślę, to podczas najbardziej intensywnych kacy człowiek wygląda trochę
jakby się cofnął w ewolucji – chodzi zgięty w pół, charczy i śmierdzi. Aż
przykro wtedy wyjść na ulicę i obserwować spojrzenia ludzi, szczególnie
starszych, które patrzą na twoją skapiszonowaną mordę i pewnie z góry
zakładają, że jesteś alkoholikiem, nie myjesz się i jesz koty na śniadanie.
Przywoływałem już zresztą żula, który skwitował mnie w takim stanie słowami „chuj
wyliniały”. Nic nie jest jednak tak dramatyczne, jak podróż jakimś środkiem
komunikacji, gdy jesteś półprzytomny, a twój żołądek krzyczy pełen rozpaczy „ODDAM
CI TE PROCENTY”. Zdarzyło mi się tak raz czy dwa i ciężki był to bój,
szczególnie, że puszczenie pawia (który wcale by nie był taki piękny) w miejscu
publicznym nie przystoi osobie kulturalnej. Fartownie, udało się, chociaż
przypłacone zostało to wieloma głębokimi oddechami, kroplami potu na
twarzy i dużym, dużym stresem.
Jak ma się kaca, to cały dzień idzie
właściwie na marne. Trochę raźniej taki marazm dzielić ze znajomymi w podobnym
stanie, jedząc śniadanie rano o 13:00 – każdy wtedy sobie mruczy coś, co w
normalnym stanie byłoby słowami, od czasu do czasu uzupełniając własnymi
wspomnieniami wydarzenia poprzedniego wieczora. Zdjęcia obejrzeć można. Wodą
się podzielić. No i przy okazji dużo łatwiej okłamywać się nawzajem, że „już
nic nie pijemy”, niż jedynie samego siebie.
Wbrew pozorom nie piszę tego
tekstu w pośpiechu, goniony terminem rozpoczęcia spotkania AA. Zdarza mi się
przegiąć, przyznaję – wierzę i wiem, że nie tylko mi. Kac po jednej z takich
zakrapianych nocy jest idealną karą za to, że wychyliło się kieliszek za dużo;
wtedy właśnie człowiek pyta się „PO CO”, bo przecież kasę wydaną na alkohol
można przeznaczyć na coś bardziej trwałego, coś, czego na sto procent nie
podarujemy porcelanowej muszli, na przykład nową książkę (z jakiegoś powodu
zawsze właśnie tak przeliczam kasę, którą zostawiłem w pubie). Bo przecież
można by było ten dzień spędzić nie bojąc się, że się umrze na wybuch czaszki.
Bo obeszłoby się bez kaca moralnego, który tak często towarzyszy fizycznemu, a
który bywa równie bolesny. Bo przecież jesteśmy poważnymi, pracującymi ludźmi,
i tak nie przystoi. I postanawia się poprawę, i żałuje się bardzo, bo nie chce
się więcej mieć kaca. A potem znów robi się to samo, bo zabawa, i kac wraca jak bumerang.
Cholerna niekonsekwencja.
pij, nie pierdol
OdpowiedzUsuńta :>
Usuń