środa, 8 stycznia 2014

o kacu


Nikt nie zaprzeczy faktowi, że nawet najtwardsze łóżko jest wygodne jak nic innego w momencie, gdy trzeba się z niego rano podnieść. Ciężko jest się obudzić, wyjść spod kołdry i zacząć kolejny, długi dzień. Szczególnie, że „jeszcze pięć minut” kończy się często bieganiem po domu w zastraszającym tempie, bo się zaspało.

Nie ma jednak gorszych poranków od tych, które spędzamy na kacu, a przecież problem to bardzo życiowy, bowiem zdarza lub zdarzał się każdemu (poczynając od jakiegoś wieku, mam nadzieję, że nie jednocyfrowego). Kurde, przecież zrobiono nawet trzy filmy oscylujące wokół tego tematu – fakt, że niezbyt lotne i nic by się nie stało, jakby jednak nie powstały, ale wciąż. Ten strach przed otwarciem oczu spowodowany faktem że nie wiemy czy rozboli nas głowa, czy nie. Te buchające z nas opary alkoholu. To nieprzyjemne uczucie w buzi. TEN BÓL GŁOWY. Zresztą, cholera, rozliczenie się z ekscesów poprzedniej nocy może być bolesne w wielu aspektach. Kac-gigant oznacza najczęściej, że noc owa była suto zakrapiana, a to z kolei znaczy, że prawdopodobnie część szczegółów (i nie tylko) wyleciała nam z głowy. Śledztwo, co się mówiło i do kogo, może zaangażować wiele osób, z których każdy ma swoją wersję układanki. Przeglądanie połączeń i wiadomości na telefonie przyprawić może o jeszcze większy ból głowy, niż ten naturalny.

A przecież PODCZAS picia wszystko wydaje się takie proste. Problemy? Jakie problemy? Kolejna kolejka? Pewnie. Kolejny browar? No jasne. Jesteśmy głodni? Smażymy kiełbasę. Dopiero rano okazuje się, że problemy nadal istnieją, że być może kolejka mniej trochę osłabiłaby ból głowy, że bez tego jednego piwa nie byłoby tak ciężko na żołądku, a niezjedzenie kiełbasy sprawiłoby, że nie waliłoby nią w całym domu. I ten ból. Cielesny i mentalny, gdy powoli się przypomina, co robiliśmy poprzedniej nocy. Jak tak myślę, to podczas najbardziej intensywnych kacy człowiek wygląda trochę jakby się cofnął w ewolucji – chodzi zgięty w pół, charczy i śmierdzi. Aż przykro wtedy wyjść na ulicę i obserwować spojrzenia ludzi, szczególnie starszych, które patrzą na twoją skapiszonowaną mordę i pewnie z góry zakładają, że jesteś alkoholikiem, nie myjesz się i jesz koty na śniadanie. Przywoływałem już zresztą żula, który skwitował mnie w takim stanie słowami „chuj wyliniały”. Nic nie jest jednak tak dramatyczne, jak podróż jakimś środkiem komunikacji, gdy jesteś półprzytomny, a twój żołądek krzyczy pełen rozpaczy „ODDAM CI TE PROCENTY”. Zdarzyło mi się tak raz czy dwa i ciężki był to bój, szczególnie, że puszczenie pawia (który wcale by nie był taki piękny) w miejscu publicznym nie przystoi osobie kulturalnej. Fartownie, udało się, chociaż przypłacone zostało to wieloma głębokimi oddechami, kroplami potu na twarzy i dużym, dużym stresem.

Jak ma się kaca, to cały dzień idzie właściwie na marne. Trochę raźniej taki marazm dzielić ze znajomymi w podobnym stanie, jedząc śniadanie rano o 13:00 – każdy wtedy sobie mruczy coś, co w normalnym stanie byłoby słowami, od czasu do czasu uzupełniając własnymi wspomnieniami wydarzenia poprzedniego wieczora. Zdjęcia obejrzeć można. Wodą się podzielić. No i przy okazji dużo łatwiej okłamywać się nawzajem, że „już nic nie pijemy”, niż jedynie samego siebie.

Wbrew pozorom nie piszę tego tekstu w pośpiechu, goniony terminem rozpoczęcia spotkania AA. Zdarza mi się przegiąć, przyznaję – wierzę i wiem, że nie tylko mi. Kac po jednej z takich zakrapianych nocy jest idealną karą za to, że wychyliło się kieliszek za dużo; wtedy właśnie człowiek pyta się „PO CO”, bo przecież kasę wydaną na alkohol można przeznaczyć na coś bardziej trwałego, coś, czego na sto procent nie podarujemy porcelanowej muszli, na przykład nową książkę (z jakiegoś powodu zawsze właśnie tak przeliczam kasę, którą zostawiłem w pubie). Bo przecież można by było ten dzień spędzić nie bojąc się, że się umrze na wybuch czaszki. Bo obeszłoby się bez kaca moralnego, który tak często towarzyszy fizycznemu, a który bywa równie bolesny. Bo przecież jesteśmy poważnymi, pracującymi ludźmi, i tak nie przystoi. I postanawia się poprawę, i żałuje się bardzo, bo nie chce się więcej mieć kaca. A potem znów robi się to samo, bo zabawa, i kac wraca jak bumerang.


Cholerna niekonsekwencja. 

2 komentarze: